Obserwatorzy

Sprawdź!

Akcesoria do makijażu - sprawdź opinie

sobota, 30 marca 2019

Zrób coś dla siebie, wybierz się na tajski masaż

Ostatnio w moim życiu dużo się dzieje, praca, szkoła, dom, dziecko, nie zawsze wszystko jest tak jakbym chciała. Niestety odbija się to na moim zdrowiu psychicznym, pojawiły się problemy ze snem. Przyjaciółka poradziła mi, abym zrobiła sobie dzień tylko dla siebie i wybrała się do fryzjera, kosmetyczki czy na masaż. Powiem szczerze, że najbardziej spodobała mi się ta ostatnia propozycja, tym bardziej że od dawna o tym myślałam. Przeglądając internet natrafiłam na stronę ThaiSun, okazało się że jeden z ich salonów znajduje się we Wrocławiu, czyli godzina jazdy samochodem z mojego miasta, dlatego zagłębiłam się w ich ofertę. 


Do wyboru mamy masaże tajskie klasyczne oraz olejkowe relaksacyjne. Te pierwsze pomagają zniwelować bóle mięśniowe i nerwobóle, przywracają zdrową postawę oraz rozluźniają mięśnie przy kręgosłupie co wpływa na poprawne ułożenie kręgów. Masaże olejkowe relaksacyjne wpływają zaś na poprawę zdrowia zarówno fizycznego jak i psychicznego, pozwalają się odprężyć i zrelaksować. Dodatkowo dzięki olejkom pozytywnie wpływają na skórę, nawilżają ją i regenerują. 



W oko od razu wpadł mi Tajski masaż gorącym olejkiem kokosowym, który polecany jest dla osób prowadzących szybki, pełny stresu tryb życia. Zabieg bardzo dobrze nawilża ciało, natłuszcza i łagodzi podrażnienia. Masaż podnosi odporność, poprawia krążenie, a także przyspiesza metabolizm. Brzmi super, prawda? Ale pewnie zastanawiacie się jak to wszystko wygląda, więc już tłumaczę.
Tajski masaż gorącym olejkiem kokosowym wykonywany jest w pozycji leżącej. Masażysta delikatnymi ruchami wmasowuje olejek w całe ciało zaczynając od nóg. Co ciekawe, kiedy masaż pierwszej nogi dobiegnie końca jest ona starannie owinięta w ręcznik, dzięki czemu olejki lepiej wnikają w skórę. Rytuał powtarzany jest z drugą nogą, a następnie masażysta przechodzi do wyższych partii ciała. Masaż kończy się delikatnym masażem twarzy i głowy.


W ofercie salonów ThaiSun znaleźć można również inne masaże, np. tajski klasyczny, sportowy, olejkami aromatycznymi, a nawet gorącymi kamieniami. Myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie.


Korzystacie z takiej formy relaksu?


czwartek, 28 marca 2019

Glamglow Supermud Clearing Treatment, czy ta maseczka jest warta swojej ceny?

Marka Glamglow kusi mnie od dawna, jednak no cóż, ceny tych produktów do niskich nie należą i niestety jak na razie nie mogę sobie na nie pozwolić. Nawet nie wiecie jak się ucieszyłam, kiedy w świątecznym prezencie od Kornelii znalazłam miniaturkę maski Supermud Clearing Treatment. Zazwyczaj nie poświęcam osobnych wpisów miniaturkom, ale w tym przypadku pomyślałam, że warto o niej wspomnieć. 



Zaawansowany system oczyszczania skóry, który sprawia że cera nabiera świeżego blasku. Opracowany w laboratoriach GLAMGLOW skutecznie walczy z najczęściej rozpowszechnionymi problemami skóry twarzy: z rozszerzonymi porami, przebarwieniami, wypryskami, zaskórnikami, podrażnieniami. 
Innowacyjna formuła idealnie oczyszcza skórę z nadmiaru tłuszczu, talku i zamieszczeń, a zawarte substancje czynne idealnie ją pielęgnują. Kosmetyk działa złuszczająco, antybakteryjnie, matująco, nie wysuszając przy tym skóry. Dodatkowo stymuluje regeneracje komórek. 


Maseczka umieszczona jest w malutkim słoiczku o pojemności 15g. Lubię taką formę opakowań, ponieważ przynajmniej wiem, że na ściankach nie zostają pozostałości produktu i nic się nie marnuje. Można dostać ją w trzech pojemnościach 15g, 50g oraz 100g. Na słoiczku nie znajdziemy informacji na temat produktu w języku polskim, ale bez problemu można znaleźć je w internecie. Szata graficzna niby skromna, a jednak opakowanie dobrze się prezentuje, wygląda luksusowo. Słoiczek zamierzam sobie zachować, może mi się przyda do czegoś.

Maseczka ma kremową konsystencje, zawiera małe drobinki węgla. Kolor czarny, jak zresztą większość produktów z dodatkiem węgla. Zapach mentolowy, początkowo wydaje się intensywny, ale z czasem częściowo się ulatnia. 


Początkowo po aplikacji czuć pieczenie, przy pierwszym użyciu nałożyłam jej dość grubą warstwę i utrzymywało się ono długo, aż się przestraszyłam i miałam ochotę ją zmyć. Przy kolejnych użyciach nałożyłam jej mniej i dyskomfort trwał tylko chwilkę. Zmywanie maseczki nie należy do łatwych zadań, ale z pomocą gąbeczki idzie szybko. Produkt genialnie oczyszcza skórę, wyciąga na wierzch drobne zaskórniki, a te większe stają się mniej widoczne. Po zmyciu buzia jest rozjaśniona, wygładzona i miękka w dotyku. Skóra potrzebuje kremu nawilżającego, ponieważ jest delikatnie ściągnięta, jednak przy tak genialnym oczyszczeniu spodziewałam się, że będzie przesuszona, a tu miłe zaskoczenie. Twarz nie jest po niej zaczerwieniona, ani podrażniona. 


Wydajność dobra, słoiczek zawiera tylko 15g produktu, a jednak maseczka wystarczyła aż na 4 aplikacje. Gdybym podczas pierwszej aplikacji nałożyła cieńszą warstwę myślę, że mogłabym się nią cieszyć o jedno użycie więcej. Za taki mały słoiczek trzeba zapłacić około 55 zł, no dobra jest to dużo, nie ukrywajmy, ale moim zdaniem jest warta swojej ceny. Miałam wiele maseczek oczyszczających, jednak to co robi ta to jest magia.
Postanowiłam sobie, że w najbliższym czasie postaram się odłożyć trochę pieniążków i wypróbować inne maski z tej marki.


Znacie maseczki Glamglow? Lubicie? Polecacie którąś?

Miłego popołudnia! :)

środa, 27 marca 2019

Trychologiczny peeling do skóry głowy, Biovax L'biotica

Regularny peeling głowy wykonuję od dawna, jednak wcześniej był to taki domowej roboty z szamponu i cukru. Czasami nadal go używam, ale częściej jednak sięgam po gotowe produkty. 
Jakoś w wakacje L'biotica zorganizowała akcję #czekamnabiovax, wystarczyło na instagrama dodać zdjęcie produktu Biovax z odpowiednim hasztagiem, wypełnić formularz i czekać na przesyłkę. Pamiętam, że do wyboru była maska do włosów i właśnie ten peeling. Zdecydowałam się na niego, ponieważ słyszałam na jego temat wiele pozytywnych opinii i stwierdziłam, że sprawdzę czy faktycznie jest taki super. Czy się polubiliśmy? O tym w dalszej części wpisu.


Peeling umieszczony jest w tubie wykonanej z miękkiego plastiku o pojemności 125 ml, który dodatkowo znajduje się w kartoniku. Początkowo myślałam, że będzie ona malutka, ale wcale taka nie jest. Zamknięcie typu flip-top nie sprawia problemu, łatwo można go otworzyć nawet mokrymi dłońmi bez obawy o paznokcie. Otwór odpowiedniej wielkości, wydobycie potrzebnej ilości produktu nie sprawia problemu. Peeling spływa po ściankach, dzięki czemu można go wycisnąć właściwie do samego końca. Szata graficzna ładna, utrzymana w jasnej kolorystyce, kojarzy się z naturą. Niestety, opakowania nie polubiły się z moim aparatem, przez co zdjęcia są jakie są. Zarówno na tubce jak i kartoniku znaleźć można informacje na temat produktu oraz sposób użycia, zaś skład jest tylko na zewnętrznym opakowaniu.


Peeling ma postać gęstego żelu w którym zanurzone są drobinki. Jest ich sporo, ale nie są jakoś bardzo ostre, nie robią krzywdy nawet podczas mocniejszego masażu. Po poprzednim peelingu byłam trochę zawiedziona, ponieważ myślałam że efekt będzie słaby, szybko jednak zmieniłam zdanie. 
Zapach dziwny, taki trochę ziołowy, osobiście się z nim nie polubiłam. Na szczęście nie jest jest on intensywny, no i nie utrzymuje się zbyt długo, właściwie znika zaraz po spłukaniu.


Peeling nakładam na skórę głowy, którą najpierw oczyszczam wstępnie szamponem. Żelowa konsystencja ułatwia aplikację, bez problemu mogę wykonać nim kilkuminutowy masaż. Następnie spłukuję produkt ciepłą wodą i ponownie myję włosy szamponem.
Peeling bardzo dobrze oczyszcza skórę głowy, usuwa martwy naskórek i ewentualne pozostałości kosmetyków. Włosy są odbite od nasady, wydaje się, że jest ich więcej i chociaż nie narzekam jakoś na ich małą ilość to ten efekt mi się podoba. Nie przyspiesza przetłuszczania, ale też nie przedłuża świeżości, tak jak zawszę myję je co 2-3 dni. Peeling również pomaga w walce z łupieżem, co prawda osobiście nie mam ostatnio z tym problemu, ale przyjaciółka właśnie zachwalała, że dzięki niemu problem znikł. 
Wiem, że niektórzy obawiają się, że produkt będzie ciężko wypłukiwał się z włosów, jednak spokojnie, drobinki znikają wraz z wodą. Po za tym po użyciu peelingu i tak myjemy włosy, więc ewentualne pozostałości zostaną zmyte. Produkt nie podrażnia, ani nie uczula.


Szczerze mówiąc miałam obawy, że ze względu na małą pojemność peeling wystarczy zaledwie na kilka użyć. Okazało się, że jednak nie jest wcale tak źle, ponieważ mogłam się nim cieszyć przez około 10 aplikacji. Peeling starałam się używać raz w tygodniu, ale zdarzało mi się o nim zapomnieć, przez co zużywałam go jakieś 3 miesiące. Produkt kosztuje około 20 zł w zależności od miejsca jego zakupu. Być może kiedyś do niego wrócę, teraz jednak testować będę peeling również z tej marki, ale detoksykujący z aktywnym węglem, mam nadzieję, że również będę zadowolona.


Używacie peelingów do skóry głowy?

Miłego dnia! :)

wtorek, 26 marca 2019

Kwas hialuronowy Bioleev - hit czy kit?

Moja cera bardzo lubi kwas hialuronowy, dlatego też często sięgałam po produkty z tym składnikiem, szczególnie maseczki i kremy do twarzy. Kiedy pod koniec zeszłego roku trafił do mnie Kwas Hialuronowy 3% z Bioleev ucieszyłam się, bo od dawna planowałam wprowadzić do pielęgnacji produkty z większym stężeniem tego składnika. W jaki sposób używałam kwasu? Czy sprawdził się u mnie? O tym w dalszej części wpisu.


Kwas umieszczony jest w buteleczce wykonanej z ciemnego szkła o pojemności 30 ml. Wyposażona jest w pipetę, która działa bez zarzutu i ułatwia nabranie odpowiedniej ilości produktu. Moim zdaniem jest to świetne rozwiązanie, nie trzeba się martwić, że podczas aplikacji wylejemy pół opakowania, no chyba że otwarta buteleczka się przewróci. Szata graficzna bardzo skromna, ale mimo tego kosmetyk ładnie prezentuje się na półeczce. Kwas dodatkowo umieszczony jest w kartoniku na którym znajdują się informacje na temat produktu, sposób użycia oraz skład. 


Kosmetyk ma postać bezbarwnego żelu, ani za rzadka, ani za gęsta, taka w sam raz. Bez problemu można go wymieszać z innymi produktami, np. kremem, odżywką czy maseczką. 
Kwas hialuronowy jest bezzapachowy, przynajmniej mój nos nie wyczuwa żadnego aromatu. 


Kwas hialuronowy używam na kilka sposób. Najczęściej jednak dozę produktu mieszam z porcją kremu na noc i nakładam na twarz. W zależności od stanu mojej cery stosuję go 2-3 razy w tygodniu. Kwas wzmacnia działanie kremu, skóra jest lepiej nawilżona, nawodniona i zdrowo się prezentuje. Zmarszczki mimiczne, szczególnie na czole stają się mniej widoczne, buzia jest ujędrniona. Makijaż lepiej się na niej prezentuje.
Kiedy czuję, że moja cera potrzebuje sporą dawkę nawilżenie mieszam go z maską całonocną i nakładam grubą warstwą na twarz po wcześniejszym peelingu korundem (napiszę o nim za jakiś czas). Rano buzia jest genialnie nawilżona, wygładzona i taka miękka w dotyku, aż chciałoby się ją cały czas dotykać. 
Kwas hialuronowy sprawdza się również do wzmacniania masek do włosów, szczególnie tych, które zbytnio się u mnie nie sprawdzają, a także z olejkiem do zabezpieczania końcówek. Mówiąc jednak szczerze, szkoda używać mi go na włosy i dlatego w ten sposób zastosowałam go tylko kilka razy.


Kwas używam regularnie od kilku tygodni i jeszcze trochę go zostało. Jest on wydajny, chociaż pewnie gdybym regularnie stosowała go na włosy to już dawno by się skończył. Kwas hialuronowy 3% Bioleev można kupić TUTAJ w cenie 34,99 zł. Myślę, że za jakiś czas do niego wrócę. W ofercie Bioleev możecie znaleźć również kwas hialuronowy 1,5% w cenie 29,99 zł oraz 5% za 49,99 zł.


Lubicie kosmetyki z kwasem hialuronowym?

Miłego dnia! :)

niedziela, 24 marca 2019

Balsam pod prysznic Mango i Papaja, Eveline

Pierwszy balsam pod prysznic miałam dobrych kilka lat temu, pamiętam to jak dzisiaj kiedy na drugi dzień po użyciu byłam cała w żółtych krostkach, od tego czasu wolałam omijać tego typu produkty. Jakiś czas temu w Rossmannie skusiłam się jednak na balsam pod prysznic Mango i Papaja z Eveline. Dlaczego? A no dlatego, że chciałam dać szansę innej marce, stwierdziłam że może akurat będę zadowolona. Po za tym uwielbiam zarówno mango jak i papaje i widząc to połączenie nie mogłam się powstrzymać. Czy produkt się sprawdził i przekonałam się do balsamów pod prysznic? No niekoniecznie, ale o tym przeczytacie w dalszej części wpisu.


Balsam umieszczony jest w tubie wykonanej z miękkiego plastiku o pojemności 200 ml. Zamknięcie typu flip top nie sprawia problemu, łatwo można je otworzyć nawet mokrymi dłońmi bez obawy, że połamiemy paznokcie. Otwór odpowiedniej wielkości, ani za duży, ani za mały. Opakowanie wydaje się być szczelne, a jednak kiedy produkt stoi pod prysznicem pod nakrętką zbiera się woda. Szata graficzna bardzo ładna, kolorowa tubka przyciąga oko, już z daleka wyróżnia się na półce. Na opakowaniu znajdują się wszystkie potrzebne informacje, czyli opis producenta, skład oraz sposób użycia.


Balsam ma typową konsystencje do tego typu produktów, nie jest ani bardzo gęsta, ani rzadka, taka w sam raz moim zdaniem. Łatwo rozprowadza się na mokrej skórze. 
Jeśli chodzi o zapach to spodziewałam się ślicznego owocowego aromatu a okazało się, że produkt pachnie tak jak kisiel, taki suchy w opakowaniu. Nie jest on zbyt przyjemny, ale na szczęście nie utrzymuje się długo na skórze.


Podczas pierwszego użycia nałożyłam go cienką warstwą na skórę, wykonałam krótki masaż i dokładnie spłukałam ciepłą wodą. Nie zauważyłam żadnego działania, moja skóra prosiła się o dawkę nawilżenia. Przy kolejnej próbie użyłam go dużo więcej i co? No niestety, nadal nie uzyskałam efektu WOW. Ciało było wygładzone i bardzo delikatnie nawilżone, ale to dla mnie zdecydowanie za mało. 
Balsam za to bardzo dobrze sprawdza się do golenia. Nadaje odpowiedni poślizg maszynce, pomaga w uniknięciu zacięć. Skóra po goleniu nie jest podrażniona, ani wysuszona. 


Jeśli chodzi o wydajność to produkt szybko ubywa z opakowania, ale w tym przypadku wcale mi to nie przeszkadza. Nie pamiętam dokładnie, ale zapłaciłam za niego na pewno poniżej 10 zł, także nie jest źle. Wiem jedno, po balsam pod prysznic już nie sięgnę, tego typu produkty się nie u mnie nie sprawdzają. Balsam z Eveline na szczęście nie zrobił mi krzywdy. Cieszę się, że mogę go wykorzystać chociaż do golenia, ponieważ nie lubię wyrzucać kosmetyków. 


Lubicie balsamy pod prysznic? Sięgacie po nie?

Miłego popołudnia! :)

piątek, 22 marca 2019

Maska do włosów Papaya Hair Food, Garnier Fructis

Moje włosy uwielbiają produkty Garnier Fructis, używałam wiele szamponów, odżywek czy masek i wszystkie sprawdziły się dobrze. Kiedy zobaczyłam, że na rynku pojawiły się maski Hair Food wiedziałam, że muszą być moje. Jednak byłam świadoma, że nie powinnam ich kupować, ponieważ moje zapasy są dość spore. Z pomocą przyszła mi Kornelia, która w prezencie urodzinowym przysłała mi wersję z papają. Powiem Wam, że już po pierwszym użyciu planowałam zakup pozostałych wersji i tak dzięki ostatniej promocji w Rossmannie trafiła do mnie bananowa i goi, ale o nich innym razem.


Maska umieszczona jest w dość sporym, bo jego pojemność to aż 390 ml, plastikowym słoiczku. Nakrętka łatwo się odkręca, nawet lekko wilgotnymi dłońmi. Dzięki dużemu otworowi maskę można bez problemu wydobyć do samego końca bez obawy, że coś może zostać na ściankach. Szata graficzna bardzo ładna, przyciąga oko. Na opakowaniu znajdziemy takie informacje jak skład, informacje o produkcie i sposób użycia. Na moim słoiczku akurat nie ma tych wiadomości w języku polskim, ale to zależy od miejsca zakupy. Egzemplarze zakupione w Rossmannie już taką informację mają.  


Konsystencja średnio gęsta, trzeba nakładać ją małymi porcjami na włosy, aby zamiast na nich produkt nie wylądował na podłodze. 
Zapach jest cudowny, Ci co ją mają to wiedzą! Jest słodki, owocowy, ale w tle jednak jest taka kwaśna nuta. Czasami zamiast na włosy wolałabym ją włożyć do ust, ale obawiam się, że nie skończyłoby się to dla mnie dobrze. Aromat utrzymuje się na włosach długo, szczególnie jeśli zbliżymy je do nosa. 


Produkt można stosować na trzy sposoby: jako odżywka, jako maska lub jako kuracja bez spłukiwania. Ja najbardziej polubiłam ją właśnie jako maskę, ale nakładać ją na dłużej niż proponuje producent, czyli 3 minuty. Zazwyczaj spłukuję ją dopiero po 15-20 minutach. Już podczas zmywania czuć różnicę, włosy są wygładzone, nie splątane, bez problemu można je przeczesywać palcami. Po wyschnięciu są one nawilżone, mięciutkie, końcówki zdecydowanie lepiej się prezentują. Włosy pięknie się błyszczą i zdrowo się prezentują. Ładnie się układają, są podatne na stylizacje. Maska nie obciąża pasm, nawet jeśli nałożyłam jej więcej niż zwykle. Nie przyspiesza przetłuszczania, spokojnie przy jej stosowaniu mogę myć włosy tak jak zwykle, czyli co 2-3 dni.


Wydajność zadowalająca, używam jej od końca stycznia naprzemiennie z odżywkami, a czasami inną maską i jest jej jeszcze w opakowaniu na 2-3 użycia. Jak wiecie, bo wspominam o tym właściwie za każdym razem, mam długie włosy i na jedno użycie potrzebuje dość sporo odżywki czy maski, więc tego typu produkty schodzą u mnie w dużych ilościach. W regularnej cenie kosztuje ona około 25 zł, ale na promocji można ją kupić poniżej 20 zł. Cena moim zdaniem jest korzystna jak na takie działanie. 
Z tego co wiem, na rynku pojawiła się również wersja aloesowa, którą pewnie prędzej lub później zakupię.


Znacie maski Hair Food? Lubicie? Która wersja podbiła Wasze serduszko?

Miłego dnia! :)

czwartek, 21 marca 2019

Książka na wieczór: Inna Blue, Amy Harmon

Jakiś czas temu trafiła do mnie książka "Inna Blue'' Amy Hermon. Jak wiecie jestem szczera, więc i w tym przypadku nie zamierzam ściemniać. Zaczęłam ją czytać i po kilku stronach miałam dość, dobrnęłam chyba do trzydziestej strony i ją odłożyłam. Stwierdziłam, że nie będę czytać czegoś na siłę, bo czułabym się jak w szkole zmuszona do czytania lektury. Po przeczytaniu Słodkiego Drania wróciłam do niej i wtedy przepadłam, czytałam ją z zapartym tchem właściwie do samego końca. 


O książce:
Tytuł: Inna Blue
Autor: Amy Harmon
Wydawnictwo: EditioRed
Oprawa: Miękka
Ilość stron: 304
Data premiery: 12 marzec 2019
Kategoria: literatura obyczajowa, romans

Blue Echohawk nie ma własnej historii. Poznała jedynie skrawki swojej przeszłości: została porzucona jako dwulatka, a jej matka nie żyje. Blue nawet nie wie, jak rzeczywiście się nazywa i kiedy się urodziła. Ma około dziewiętnastu lat, jest twarda, surowa i onieśmielająca. Nie wierzy w damskie przyjaźnie, a od mężczyzn oczekuje tylko krótkiego ukojenia. Jest nikim, a tak bardzo chciałaby być kimś. Blue musi się zbudować od nowa. To niezwykle trudne dla rozpaczliwie samotnej nastolatki. Tymczasem do jej szkoły trafia młody nauczyciel, pan Wilson. Od razu zauważa demonstracyjnie arogancką Blue, bez trudu dostrzega pod wyzywającym makijażem zagubioną dziewczynę, która bardzo potrzebuje pomocy. Jest zdecydowanie trudną uczennicą, a przy tym stanowi jego kompletne przeciwieństwo. Oboje nie mają najmniejszego pojęcia, dokąd zaprowadzi ich ta przedziwna, niecodzienna relacja.
To przejmująca historia o poszukiwaniu siebie - wbrew wszystkim i wbrew sobie. Mówi o wielkiej mocy przyjaźni, która potrafi rozkwitnąć w najbardziej nieprawdopodobnej sytuacji. O tym, że nadzieja pomaga w leczeniu źle zabliźnionych ran, a życie bez wiary jest tragiczniejsze od śmierci. A także o tym, jak trudno o zaufanie i jak niepostrzeżenie rodzi się miłość. I że tu zaczyna się droga do katastrofy...

Bez wiary i przeszłości. Inna niż wszyscy...



Blue Echohawk została porzucona przez swoją matkę w wieku około dwóch lat, zostawiła ją w aucie Jimmy'ego Echohawk. Mężczyzna zaopiekował się nią nie zgłaszając sprawy na policję, nazwał ją Blue, ponieważ cały czas powtarzała to słowo. Po śmierci Jimmy'ego opiekę nad dziewczynką przejmuje jego przyrodnia siostra. 
Akcja książki toczy się kiedy dziewczyna jest uczennicą ostatniej klasy liceum. Blue jest piękną, niebieskooką kobietą, która stara się być pewna siebie i stanowcza, chociaż tak naprawdę doskwiera jej samotność. Uwielbia rzeźbić w drewnie, czego nauczył ją Jimmy i temu poświęta wiele czasu. 
Kiedy w szkole pojawia się nowy nauczyciel historii Wilson Blue nie zmienia swojego zachowania, jest dla niego opryskliwa, mówi co myśli, jednak jego tam naprawdę to nie rusza. Stara się zrozumieć dziewczynę i chcę poznać jej historię, której tak naprawdę ona sama nie zna, bo nie wie kim naprawdę jest. 
Pewnego dnia, kiedy do ukończenia szkoły zostaje zaledwie kilka dni, Blue domyśla się, że jest w ciąży. Początkowo myśli, aby poddać się aborcji, jednak ostatecznie tego nie robi. Kończy szkołę, pracuję w restauracji oraz rzeźbi dalej w drewnie. Któregoś dnia odwiedza ją Wilson, który proponuje jej, aby wynajęła sobie mieszkanie w jego kamienicy, Blue ma wątpliwości, ale się zgadza. Ma tam własny kąt, czuje się bezpiecznie, spędza sporo czasu z Wilsonem. Ale co dalej?

Czy Blue zatrzyma dziecko? Czy zwiąże się z Wilsonem? Czy odkryje kim naprawdę jest? 

O tym dowiecie się sięgając po książkę, o ile to zrobicie. 


Książka ''Inna Blue'' chociaż na początku mnie nie powaliła na kolana to z każdą kolejną stroną było lepiej. Są momenty bardzo wzruszające, ale też takie kiedy można się uśmiechnąć. Wątek miłosny, nie jest tu na pierwszym planie, ale jednak się pojawia. Historia opowiada o dziewczynie, która nie wie kim jest, a mimo to potrafi być silna i radzi sobie jak mało kto. 
Jest to moja pierwsza książka tej autorki, ale myślę że nie ostatnia. Chętnie sięgnę po inne jej dzieła. 
Książkę polecam, ale uprzedzam, że nie jest to lekka powieść, daje do myślenia, a czasami nawet doprowadza do łez.

Dziękuję wydawnictwu Editio za książkę, fakt ten nie wpłynął jednak na moją opinię.


Znacie książki tej autorki? Polecacie jakąś w szczególności?

Miłego popołudnia! :)

środa, 20 marca 2019

Maseczki do twarzy Bling Pop i Cettua

Przychodzę do Was z kolejnym wpisem na temat maseczek, tym razem są to maski w płachcie z marki Bling Pop i Cettua, które otrzymałam jakiś czas temu w paczce od Aura Shop. Jak wiecie lubię taką formę tego typu produktów, ponieważ najczęściej nakładam je wieczorem i nie zawsze chce mi się je zmywać, a te mogę po prostu zdjąć i iść spać. 


Kolagenowa maska żelowa w płachcie, Bling Pop

Maska w płachcie rozjaśnia przebarwienia skóry i nadaje jej blasku. Ten rewelacyjny efekt osiągany jest dzięki czasteczkom Niacynamidu oraz ekstraktowi z otrębów ryżowych.
Skóra zdecydowanie bardziej rozświetlona i promienna.

Szata graficzna saszetki jest kolorowa, rysunek twarzy z dużym napisem przyciąga oko. Po otwarciu byłam trochę zaskoczona, ponieważ nie wiem dlaczego, ale spodziewałam się, że będzie ona hydrożelowa, a okazała się zwykłym materiałem. Płachta jest dobrze nasączona żelową esencją, aż z niej kapie. Dobrze przylega do twarzy, spokojnie można w niej chodzić. Trzymałam ją na skórze ponad 20 minut, po zdjęciu była nadal mokra, więc położyłam ją sobie jeszcze na dekolt. Pozostawia na twarzy taką lekko klejącą się warstwę, ale że nakładałam ją wieczorem i szłam spać to nie przeszkadzała mi jakoś bardzo. Rano byłam w szoku, ale oczywiście pozytywnym. Maska bardzo dobrze nawilża i nawadnia i ujędrnia. Cera jest delikatnie rozjaśniona, odzyskuje swój naturalny blask. Chętnie do niej wrócę jak tylko nadarzy się okazja na jej zakup.


Odżywiająca i rozświetlająca maska w płachcie, Bling Pop

Maska zawiera bogaty w witaminę C ekstrakt z cytryny, dzięki czemu błyskawicznie odżywia, rozświetla i wyrównuje koloryt skóry.

Podobnie jak w przypadku maseczki kolagenowej szata graficzna kolorowa, rzucająca się w oczy. Powiem Wam szczerze, że sceptycznie podchodzę do kosmetyków z dodatkiem cytryny, ponieważ obawiam się paskudnego zapachu przypominającego kostkę z WC. Na szczęście w tym przypadku aromat jest całkiem przyjemny, kwaśny, owocowy, utrzymuje się kilka minut po czym się ulatnia. Płachta jest dość cienka, dobrze nasączona esencją. Materiał dobrze przylega do skóry, nie zsuwa się. Po około 20 minutach materiał nadal jest mokry. Pozostałości serum szybko wchłaniają się w skórę. Maska odżywia cerę, delikatnie ją rozświetla i wyrównuje koloryt. Myślę, że jest to fajna maseczka, która idealnie sprawdzi się przed jakimś większym wyjściem.


Maska rozświetlająca, Cettua

Maseczka do twarzy koreańskiej marki Cettua o działaniu rozjaśniającym i odżywiającym. Zawiera wyciąg z grejpfruta, który zmniejsza przebarwienia skóry i ujednolica karnację. Olejek jojoba i wyciąg z róży odmładzają i dają efekt świetlistej skóry. Produkt nie zawiera parabenów, dodatków zapachowych oraz pigmentów. Produkt przebadany dermatologicznie.

Saszetka w pomarańczowym kolorze, na której umieszczony jest rysunek toaletki. Przyznaję, że ładnie się prezentuje, ale nie wiem czy zwróciłabym na nią na sklepowej półce. Maska ma postać cienkiej, dobrze nasączonej tkaniny. Dobrze przylega do twarzy, nie zsuwa się. Esencja ma dziwny, nie zbyt przyjemny zapach, na szczęście nie utrzymuje się jakoś szczególnie długo. Po około pół godziny płachta częściowo jest sucha, serum które pozostaje na skórze szybko się wchłania. Maseczka dobrze nawilża skórę, odżywia ją. Buzia jest delikatnie rozświetlona, zdrowo się prezentuje. Jeśli chodzi o działanie to maseczka jest bardzo fajna, jednak nie sięgnę po nią ponownie ze względu na zapach.



Oczyszczająca maska w płachcie z węgla bambusowego, Cettua

Maska w płachcie z węgla bambusowego marki Cettua sprawi, że Twoja skóra będzie wyglądała zdrowo i świeżo!
Dlaczego Bambusowy węgiel?
Węgiel bambusowy zawiera węgiel aktywny oraz szereg minerałów.
To doskonały naturalny absorbent, gwarantujący skuteczne oczyszczenie, poprzez usunięcie zaskórników i brudu z porów oraz nadmiaru sebum i toksyn. Po zastosowaniu skóra jest idealnie czysta.
Węgiel bambusowy nie podrażnia nawet wrażliwej skóry i charakteryzuje się właściwościami silnie nawilżającymi.


Saszetka maseczki jest w kolorze czarnym z narysowaną toaletką. Szata graficzna jest ładna, ale nie rzuca się jakoś szczególnie w oczy. Co mnie zaskoczyło po otwarciu to to, że materiał jest czarny, nie jest to spotykane zbyt często w maseczkach. Płachta jest dobrze nasączona esencją o dziwnym, jakby drzewnym zapachu, na szczęście nie utrzymuje się on zbyt długo. Materiał bardzo dobrze przylega do twarzy, spokojnie można w niej chodzić, nic się nie zsuwa. Po aplikacji czuć przyjemne chłodzenie, ukojenie. Maseczka delikatnie oczyszcza i odświeża cerę. Skóra jest nawilżona, zdrowo się prezentuje. Moja cera lubi produkty z węglem i w tym przypadku maseczka również się sprawdziła. 




Jak często sięgacie po maseczki?

Miłego popołudnia! :)

wtorek, 19 marca 2019

Olejek pod prysznic Isana - hit czy kit?

Markę Isana znają wszyscy doskonale, podejrzewam że większość z Was miała przynajmniej jeden żel z tej marki. W ich ofercie znaleźć można również olejek pod prysznic, który często spotkać można na blogach lub instagramie. Czy faktycznie jest taki dobry? Coś musi w tym być, bo przecież zużyłam już go kilka butelek, ale czy pod prysznicem? O tym w dalszej części wpisu.


Olejek umieszczony jest w plastikowej, przeźroczystej butelce o pojemności 200 ml, przez co widać ile produktu zostało w środku. Zamknięcie typu flip-top z jednej strony jest wygodne, łatwo je otworzyć, a z drugiej niestety nie jest szczelne i po kilku użyciach lubi przeciekać jeśli się przewróci. Otwór jest dość duży, także trzeba uważać, aby nie wylać od razu pół butelki. Moim zdaniem wygodniejsze byłoby opakowanie z pompką. Szata graficzna przyjemna dla oka, na opakowaniu znajdują się naklejki z informacjami o produkcie oraz składem. Isana niedawno (no dobra, może kilka miesięcy temu) zmieniło trochę szatę graficzną tego produktu i moim zdaniem teraz są zdecydowanie ładniejsze. 


Jak na olejek przystało, konsystencja jest płynna, tłusta, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zapach jest trochę dziwny, ale nie jest brzydki i nie pachnie rybą, jak gdzieś czytałam, chociaż wiadomo każdy nos jest inny i inaczej odbiera aromaty. Można się do niego przyzwyczaić, nie unosi się jakoś długo w łazience.


Olejek początkowo wypróbowałam pod prysznicem, zgodnie z jego przeznaczeniem. Nie pieni się, z kontakcie z wodą emulguje, więc łatwo można go zmyć. Nie zostawia na skórze tłustej warstwy. Niby oczyszcza ciało, a jednak nie czuję się po nim zbyt świeżo jak w przypadku żeli pod prysznic. Nie zauważyłam również żeby w jakikolwiek sposób nawilżał czy natłuszczał skórę, po wyjściu z pod prysznica czuję potrzebę użycia balsamu. 

Dlaczego więc zużyłam kilka opakowań tego produktu, skoro się nie sprawdził?

Bo nie sprawdził się pod prysznicem, ale olejek jest idealny do mycia gąbek do makijażu oraz mocno zabrudzonych pędzli np. od pokładu. Bardzo dobrze rozpuszcza kosmetyki kolorowe. Zawsze miałam problem z doczyszczeniem gąbeczki, szampony czy mydła nie dawały rady z cięższymi fluidami, a teraz dzięki olejkowi mogę to zrobić szybko i dokładnie. W przypadku pędzli, szczególnie tych bardziej zbitych, trzeba pamiętać, aby porządnie je wypłukać, ponieważ jeśli tego nie zrobimy włosie może być tłustawe. 


W przypadku używania go tylko do gąbeczek i pędzli wystarcza na długo, spokojnie na kilka miesięcy, ale to też zależy od ilości pędzli i częstotliwości ich mycia. W regularnej cenie trzeba za niego zapłacić około 8 zł, więc moim zdaniem cena jest niska jak na tego typu produkt. Kupuję go zawsze kiedy widzę, że poprzedni się kończy i mogę go śmiało polecić, ale nie pod prysznic tylko go gąbek i pędzli.



Czego używacie do mycia pędzli i gąbeczek do makijażu?

Miłego dnia!

niedziela, 17 marca 2019

Kuracja do włosów Seboradin FitoCell

Jakiś czas temu zauważyłam pogorszenie stanu moich włosów, zaczęły się przerzedzać, pojawiało się mało babyhair. Wtedy nadarzyła się okazja wypróbowania kuracji Seboradin FitoCell i stwierdziłam, że może akurat produkty pozytywnie wpłyną na stan mojej fryzury. Czy tak się stało? O tym przeczytacie w dalszej części wpisu.


Komórki macierzyste to jedyny typ komórek w organizmie, który ma zdolność do odnawiania się. W kuracji Seboradin FitoCell zastosowane zostały innowacyjne, roślinne komórki macierzyste PhytoCellTecTM Malus Domestica, pochodzące z jabłoni szwajcarskiej. Badania naukowe potwierdziły, że bezpiecznie i pozytywnie wpływają na ludzkie komórki macierzyste, opóźniając proces ich starzenia się. Wykorzystanie roślinnych komórek macierzystych w kuracji do włosów zapewnia, że włosy stają się gęste, grube, silne, odporne na uszkodzenia, szybciej rosną i są bardziej elastyczne.Roślinne komórki macierzyste stymulują wzrost nowych włosów.


Szampon umieszczony jest plastikowej buteleczce o pojemności 200 ml. Zamknięcie typu press nie sprawia problemu, łatwo można wydobyć zawartość. Konsystencja szamponu średnio gęsta. Ma przyjemny słodki zapach, który unosi się w łazience podczas mycia. Szampon w kontakcie z wodą dobrze się pieni. Używałam go regularnie, jednak od czasu do czasu sięgałam po inny kosmetyk do mycia, ponieważ moje włosy nie lubię monotonii. Produkt bardzo dobrze oczyszcza włosy, aż stają się skrzypiące. Przy pierwszym użyciu obawiałam się, że mogę mieć problem z ich rozczesaniem, jednak nic takiego nie miało miejsca. Wydajność zadowalająca, wystarczył mi na kilka tygodni stosowania 2-3 razy w tygodniu. Szampon nie wywołał u łupieżu, ani żadnych podrażnień.


Maska umieszczona jest w tubie wykonanej z miękkiego plastiku o pojemności 150 ml. Zamknięcie na zatrzask nie sprawia problemu, łatwo wydobyć zawartość do samego końca. Maska ma kremową konsystencję, łatwo się rozprowadza. Przy pierwszych dwóch użyciach stosowałam ją zarówno na długość jak i na skórę głowy, jednak okazało się, że jest ona dla mnie zbyt słaba. Włosy były delikatnie nawilżone i za słabo dociążone. Stwierdziłam więc, że będę stosować ją co drugie mycie na skalp. Okazało się, że był to bardzo dobry pomysł. Maska świetnie nawilża i odżywia skórę głowy. Nie obciąża, włosy nie są przyklapnięte u nasady. Wystarczyła na kilka tygodni, chociaż gdybym stosowała ją również na długość pewnie skończyłaby się po niespełna miesiącu.


Serum otrzymujemy w małych tubkach z dzióbkiem, dzięki czemu aplikacja staje się łatwiejsza. W opakowaniu jest ich 15, a że powinno się je stosować codziennie wieczorem to wystarcza na piętnaście dni. Ja przyznaję się bez bicia, że zdarzyło mi się pominąć kilka dni, no ale cóż. Serum na konsystencje rzadkiego żelu, łatwo rozprowadza się na skórze głowie. Początkowo obawiałam się, że włosy rano będą nieświeże, ale okazało się, że włosy są ładnie odbite od nasady. Serum nie przyspiesza przetłuszczania się włosów, przy jego stosowaniu spokojnie mogłam myć włosy 2-3 razy w tygodniu tak jak dotychczas. Nie podrażnia, ani nie uczula.


Zauważyłam, że kuracja wzmocniła moje włosy u nasady. Zmniejszyła się ilość wypadających oraz co najważniejsze pojawiło się sporo babyhair, które rosną jak szalone i ciężko je okiełznać. Śmiało mogę ją polecić, chociaż trzeba przyznać, że nie należy ona do tanich, ponieważ taki zestaw kosztuje około 150 zł, a do pełnej kuracji potrzeba więcej niż po jednym opakowaniu. 



Miłego popołudnia! :)

piątek, 15 marca 2019

Pianka do mycia twarzy Moist Seaberry 2+, A'Pieu

Markę A'pieu znam od dawna, ale głównie testowałam ich maseczki do twarzy, jedne sprawdzały się lepiej, inne trochę gorzej, ale krzywdy mi nie zrobiły. Jakiś czas temu robiąc zakupy w jednym ze sklepów internetowcy wrzuciłam do wirtualnego koszyka Piankę do mycia twarzy Moist Seaberry 2+ z tej marki. Powiem Wam, że robiłam te zakupy na szybko i do samego końca myślałam, że jest to pianka Moist Strawberry, chyba za bardzo lubię truskawki i widzę je nawet tam, gdzie ich nie ma. 


Nawilżająca pianka do mycia twarzy na bazie ekstraktu z rokitnika (5,000 ppm). Produkt ma lekką, żelową konsystencję, dzięki czemu nie powoduje podrażnień. Pianka ma działanie oczyszczające, a dzięki zawartości olejku ze słodkich migdałów oraz miodu nie przesusza skóry. 
Główne składniki:
• Rokitnik
Jest bogatym źródłem witaminy C, dzięki czemu skutecznie dostarcza skórze substancji odżywczych. 
• Olejek z migdałów
Zapewnia optymalny poziom nawilżenia. 
• Miód
Odżywia skórę, nawilża oraz przywraca zdrowy, promienny wygląd.
Zalety:
Żelowa, lekka formuła, która zamienia się w gęstą piankę.


Piankę otrzymujemy w tubce wykonanej z miękkiego plastiku o pojemności 130 ml. Zamknięcie na zatrzask nie sprawie problemu, można spokojnie otworzyć je i zamknąć nawet kiedy mamy mokre dłonie. Otwór jest malutki, łatwo można wydobyć odpowiednią ilość produktu bez obawy, że wylejemy pół opakowania. Szata graficzna skromna, a jednak tubka przyciąga oko. Kolor czerwony wyróżnia się na półce i ładnie się prezentuje. Na opakowaniu znajdziemy takie informacje jak skład, sposób użycia i opis produktu. Polskie tłumaczenie znajduje się na naklejce, jak widać  podczas użytkowania zaczyna znikać i aktualnie jest mało widoczne. Na szczęście informacje o produkcie bez problemu można znaleźć w internecie.


Pianka do mycia twarzy zwykle kojarzy mi się z opakowaniem airless, kiedy po przyciśnięciu aplikatora otrzymujemy od razu puszystą konsystencje. W tym przypadku jest to gęsty, różowy żel, który trzeba spienić w dłoni przed aplikacją. 
Zapach niezbyt przyjemny, taki trochę mydlany. Unosi się on podczas mycia i chwilę po nim. Początkowo było to trochę uciążliwe, jednak jakoś się przyzwyczaiłam.


Piankę używam zarówno rano jak i wieczorem po wstępnym oczyszczeniu skóry płynem micelarnym lub w przypadku demakijażu olejkiem. Po spienieniu nakładam ją na skórę, masuję kilka chwil i dokładnie spłukuję. Żel dobrze oczyszcza buzię, usuwa pozostałości kosmetyków kolorowych i inne zabrudzenia. Trzeba uważać, aby nie dostała się do oka, ponieważ je podrażnia i powoduje szczypanie, pieczenie. Po spłukaniu skóra jest ściągnięta, wysuszona i aż prosi się o tonik i krem nawilżający. Szkoda, ponieważ producent tak zachwala, że dzięki olejowi ze słodkich migdałów i miodowi pianka oprócz oczyszczania ma nawilżać i odżywiać skórę. Może gdyby te składniki nie były na samym końcu składu to byłoby lepiej. Nie wymagam tego, aby żele do mycia twarzy ją nawilżały, bo od tego są inne produkty, ale bardzo nie lubię uczucia ściągnięcia po oczyszczaniu buźki. Używam jej naprzemiennie z innymi produktami, ponieważ nie lubię wyrzucać kosmetyków, ale więcej po nią nie sięgnę.


Wydajność świetna, chociaż w tym przypadku aż tak bardzo mnie to nie cieszy. Wystarczy dosłownie kropla jak ziarenko groszku, aby dokładnie umyć. Używam ją do dłuższego czasu i jeszcze wystarczy na kilka użyć, ale też czasami odstawiam ją i używam inny produkt. W regularnej cenie kosztuje około 25-30 zł, ale w promocji można ją kupić poniżej 20 zł. Moim zdaniem jednak nie jest warta swojej ceny. 
Do marki A'pieu się nie zrażam, każda firma ma lepsze i gorsze produkty. Niedługo napisze Wam o świetnej masce na noc z ekstraktem z ziemniaka z tej marki. 


Znacie markę A'pieu? Lubicie?

Miłego dnia! :)