Obserwatorzy

Sprawdź!

Akcesoria do makijażu - sprawdź opinie

czwartek, 31 stycznia 2019

Żel myjący do twarzy, Duetus

Duetus to siostrzana marka Sylveco, która na rynku pojawiła się w zeszłym roku. Po tym jak zakochałam się w ich maseczce, miałam ochotę na inne produkty. Wtedy właśnie w pudełku JoyBox pojawił się Żel myjący do twarzy z którego bardzo się ucieszyłam. Co prawda do żelu robiłam dwa podejścia, ale ostatecznie jestem zadowolona.


Żel umieszczony jest w buteleczce wykonanej z ciemnego plastiku o pojemności 150 ml. Naklejka na niej jest w kolorze zielonym z motywem roślinnym, podoba mi się ta szata graficzna, kojarzy się z naturą. Na opakowaniu znajdziemy informacje takie jak skład oraz zapewnienia producenta. Butelka wyposażona jest w pompkę, która działa bez zarzutu, nie zacina się, ani nie pluje produktem na prawo i lewo. Lubię taką formę opakowań w przypadku żeli do mycia twarzy, ponieważ można łatwo wydobyć zawartość nawet mokrymi dłońmi.


Żel ma dość rzadką, przeźroczystą konsystencje, nie spływa jednak z dłoni. Bez problemu łączy się z wodą tworząc piankę.
Jeśli chodzi o zapach to w tym przypadku albo się go lubi, albo nienawidzi. Jest intensywny ziołowy, chociaż w kontakcie z wodą staje się trochę słabszy. Jeszcze kilka temu taki aromat by u mnie nie przeszedł, nie lubiłam ziołowych zapachów. Teraz jednak trochę się pozmieniało i muszę przyznać, że bardzo się z nim polubiłam.


Tak jak pisałam wcześniej do żelu robiłam dwa podejścia. Za pierwszym razem po kilku użyciach mnie wysypało, a że akurat nie zmieniłam nic innego w pielęgnacji to wina spadła na niego. Po kilku tygodniach postanowiłam jednak do niego powrócić i tym razem było wszystko w porządku, więc przyczyną musiało być coś innego.
Po żel sięgam zarówno rano i wieczorem. Bardzo dobrze oczyszcza skórę, ze wszelkiego rodzaju zanieczyszczeń, również pozostałości makijażu. Po umyciu buźka jest czyściutka, odświeżona, nadmiar sebum zostaje usunięty. Żel nie wysusza, nie pozostawia uczucia ściągnięcia skóry. Produkt zawiera naturalne olejki eteryczne i trochę obawiałam się, że podrażni moje oczy, będą łzawić i szczypać. Nic takiego jednak nie ma miejsca, nawet jeśli odrobina piany dostanie mi się do oka.


Żel ze względu na niewielką pojemność i fakt, że na jedno użycie potrzebne są dwie pompki produktu, wystarcza na około 3 tygodnie codziennego stosowania. Nie jest to jakiś zły wynik. Kosztuje on około 19 zł, ale często można dorwać go w promocji.
Moim zdaniem, żel jest godny polecenia, ale jest ich tyle na rynku, że nie wiem czy sięgnę po niego ponownie. Marka Duetus ma jednak jeszcze inne produkty, które chętnie wypróbuję.


Jaki żel do mycia twarzy aktualnie stosujecie ?

Miłego dnia ! :)

środa, 30 stycznia 2019

Maseczki w płachcie CosmoPlus

Jakiś czas temu ze sklepu WowCosme otrzymałam do przetestowania trzy maski w płachcie z CosmoPlus, muszę przyznać że nie widziałam ich wcześniej, więc bardzo mnie zaciekawiły. Od razu zabrałam się za testy, tym bardziej że maski w płachcie w ostatnim czasie lubię chyba najbardziej. Szybko się je nakłada i zdejmuje, nie trzeba bawić się w zmywanie, które nie zawsze jest łatwe jak np. w przypadku glinek. Czy się z nimi polubiłam? O tym możecie przeczytać w dalszej części wpisu.


Maseczka z ekstraktem ze śluzu ślimaka morskiego - Rewitalizująca

Maska z ekstraktem ze śluzu ślimaka morskiego wykazuje działanie 20 razy skuteczniejsze w procesie odmładzania skóry, niż działanie ślimaka lądowego. Posiada właściwości silnie regenerujące, pobudzające oraz sprawia, że skóra staje się elastyczna. Wyciąg z aloesu, woda spod lodowca oraz woda z bambusa delikatnie zmiękczają, wygładzają, a także dbają o poprawne i trwałe nawilżenie skóry. Olej z kamelii działa odżywczo oraz wzmacnia barierę hydrolipidową skóry.

W saszetce o ślicznym niebieskim kolorze umieszczona jest płachta wykonana z dość cienkiego materiału. Nie miałam jednak problemu, aby ją rozłożyć, czy nałożyć na twarz. Maska jest mocno nasączona serum, bardzo dobrze przylega do skóry, można w niej nawet chodzić, nic się nie zsuwa. Jest bezzapachowa, przynajmniej mój nos nie wychwycił żadnego aromatu. Na buźce trzymałam ją około pół godziny, co prawda producent zaleca 15-20 minut, ale zajęłam się czytaniem książki i lektura tak mnie wciągnęła, że zapomniałam o upływającym czasie. Po ściągnięciu na skórze zostało sporo serum, jednak szybko się wchłonęło. Maska bardzo dobrze nawilżyła i odżywiła moją skórę. Buzia jest po niej wygładzona i delikatnie rozjaśniona. Ostatnio zauważyłam, że moja cera bardzo lubi kosmetyki z dodatkiem śluzu ślimaka.


Maseczka złoto-miodowa nawilżająca, przeciwzmarszczkowa

99,9% czystego złota i miód, to mieszanka wybrana przez Kleopatrę, dająca nieskażone i naturalne piękno. Maseczka posiada opatentowany składnik-adenozynę, która działa przeciwzmarszczkowo i regenerująco na Twoją skórę. Dzięki zawartości czystego złota maska ma właściwości antybakteryjnie i przeciwzapalnie. Pobudza syntezę kolagenu i rekonstrukcję tkanek. Intensywnie nawilża skórę, opóźniając powstawanie zmarszczek. Usuwa wolne rodniki,a także pomaga niwelować szkodliwy wpływ promieniowania UV.

W złoto-miodowej maseczce płachta jest odrobinę grubsza niż w przypadku tej ze ślimakiem. Jest mocno nasączona, dobrze przylega do twarzy, nie zsuwa się z niej. Niestety nie polubiłam się z jej zapachem, strasznie męczący, sztuczny, chemiczny z dodatkiem miodu. Podobnie jak poprzednią, należy trzymać ją na twarzy 15-20 minut, je ledwo co wytrzymałam te piętnaście, aromat sprawiał, że czas strasznie się ciągnął. Po zdjęciu materiału na skórze pozostało trochę serum, które po wklepaniu szybko się wchłonęło. Maseczka dobrze nawilżyła i odżywiła buzię, delikatnie ją rozświetliła. Ładnie złagodziła zaczerwienia w okolicy nosa. Działanie moim zdaniem naprawdę super, jednak ze względu na ten zapach nie wrócę do niej. 



Maseczka z czarnej perły - Rewitalizująca

Szlachetna skóra i perłowa aura, to motto tej maseczki. Ekstrakt z pereł chroni przed negatywnymi skutkami promieniowania UV, a kawior pomaga w walce z brakiem napięcia skóry. Woda z kwiatów róży damasceńskiej tonizuje i koi Twoją cerę. Zawartość Bijangtan, czyli węgla drzewnego sprawia, że maska działa detoksykująco i oczyszczająco.

Maseczka z czarnej perły zaskoczyła mnie kolorem płachty, okazało się, że jest on czarny. Materiał dość cienki, łatwo się ją rozkłada i nakłada na twarz. Jest ona dobrze nasączona, także bez problemu przylega do twarzy. Po nałożeniu do mojego nosa dotarł przyjemny zapach, początkowo nie wiedziałam co to, ale potem aromat skojarzył mi się z surową dynią. Muszę przyznać, że przypadł mi do gustu, jednak szybko się ulatnia. Maseczkę trzymałam na twarzy około 25-30 minut, podczas zdejmowania materiał nadal był mokry. Na skórze zostało trochę serum, które szybko się wchłonęło. Maska dobrze oczyściła buźkę, uspokoiła ją i co najważniejsze zmniejszyła zaczerwienienie wokół dwóch niedoskonałości, które mi wyskoczyły na policzku. Skóra jest po niej przyjemnie nawilżona i wygładzona. 


Bardzo chętnie sięgnę ponownie po maseczkę z ekstraktem ze ślimaka morskiego oraz czarnej perły. Jeśli chodzi o tą złoto-miodową to o ile działanie mi się podoba to tego zapachu drugi raz bym nie zniosła. Maseczki w cenie regularnej są po 16 zł, jednak aktualnie w sklepie wow cosme trwa na mnie promocja -50%, więc można kupić je po 8 zł za sztukę.


Lubicie maski w płachcie ? 

Miłego dnia! :)

wtorek, 29 stycznia 2019

Książka na wieczór : Morderstwo przy drodze krajowej 94, Danka Braun

Kiedyś regularnie sięgałam po książki, potrafiłam przeczytać 2-3 tygodniowo, jednak później pojawił się synek i poszły one na drugi plan. Ostatnio postanowiłam, że czas powrócić do czytania i dlatego też co jakiś czas na blogu pojawi się również recenzja książki. Najchętniej sięgam po kryminały, więc ich będzie najwięcej, ale pewnie pojawią się też inne gatunki.


O książce :
Tytuł: Morderstwo przy drodze krajowej 94
Autor: Danka Braun
Tytuł serii: Akta Marka Filera
Wydawnictwo: Prozami (Facebook)
Oprawa: Miękka
Ilość stron: 352
Data premiery: 7 listopada 2018

Prywatny detektyw Mirek Filer, który specjalizuje się w ujawnianiu zdrad niewiernych małżonków, podejmuje się oczyścić z zarzutów swojego księgowego Leszka Szajnę. Szajna, mąż autorki kryminałów, jest podejrzany o zabicie mordercy swojej matki.
Inspiracją do napisania powieści „Morderstwo przy drodze krajowej 94” była prawdziwa historia, która wydarzyła się w rodzinie autorki. W 1983 roku została zamordowana jej teściowa. Mordercę skazano na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności. Wkrótce po tym, gdy opuścił zakład karny, znaleziono w rzece jego zwłoki.


,,Morderstwo przy drodze krajowej 94'' to połączenie wątków obyczajowych z kryminalnymi. 
Powieść zaczyna się dość długim prologiem, w którym poznajemy rodzinę Szajnów oraz opis zabójstwa Walerii. Akcja toczy się w roku 1983. (Ta część książki oparta jest na faktach, dalsze losy to już fikcja literacka.) Następnie autorka przenosi nas do przodu o 30 lat i poznajemy prywatnego detektywa Marka Filera. Podejmuje się on oczyścić Leszka Szajnę, który oskarżony został o zabójstwo mordercy swojej matki, Kazimierza Kropa. Początkowo sprawę prowadzi sam ze swoją dziewczyną, później jednak pomaga mu były milicjant Milewicz. Śledztwo posuwa się do przodu, aż do momentu kiedy w życiu Filera pojawia się jego była żona Dominika. Jego życie obraca się wtedy o 180 stopni, rozstaje się ze swoją obecną partnerką oraz zaniedbuje śledztwo. Sprawa jednak zostaje rozwiązana, Leszek Szajna jest niewinny... ale życie Marka Filera nigdy już nie będzie takie jak wcześniej. Kto zabił Kazimierza Kropa? Tego dowiecie się czytając książkę, ale powiem Wam, że zakończenie jest zaskakujące. 


Książka jest ciekawa, zaskakująca, do samego końca trzyma w napięciu. Chociaż przyznaję, że postać głównego bohatera, Marka Filera nie przypadła mi do gustu. Mimo tego, że ma 32 lata zachowuje się momentami jak dziecko, które musi mieć wszystko podstawione pod nos. Swoją partnerkę, Magdę, traktuje jak służącą, która ma mu gotować, prać i sprawdzać się w łóżku. Nie wyobrażam sobie być z kimś takim. 
Mimo to książkę polecam, szczególnie osobom, które lubią w powieściach wątki kryminalne.


Co aktualnie czytacie ?

Miłego dnia ! 

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Hydrolat z kwiatów pomarańczy, NaturalME

Marka NaturalME od dawna ciekawiła mnie swoimi produktami, więc bardzo się ucieszyłam kiedy na portalu DressCloud udało mi się wylicytować swopa z kosmetykami tej firmy. Otrzymałam hydrolat z kwiatu pomarańczy, maskę do miodowania włosów oraz masło avocado, dzisiaj jednak chciałabym skupić się na tym pierwszym. 


Hydrolat umieszczony jest w małej buteleczce z przyciemnianego plastiku o pojemności 125 ml. Wyposażona jest w atomizer, który wydobywa delikatną mgiełkę produktu, podczas aplikacji nie zacina się. Lubię takie opakowania w przypadku toników, ponieważ mogę go aplikować bezpośrednio na twarz, nie ma potrzeby używania wacików. Szata graficzna skromna, bez żadnych udziwnień. Na opakowaniu znajdziemy takie informacje jak zapewnienia producenta, skład oraz sposób użycia. 


Hydrolat ma postać wody, bo w końcu jest to naturalna woda pomarańczowa pozyskiwana z wysokiej jakości kwiatów pomarańczy w procesie destylacji. Bardzo polubiłam jego zapach, cytrusowy z gorzką nutą. Wyczuwalny jest on właściwie tylko podczas aplikacji, szybko się ulatnia, a szkoda, bo aromat jest naprawdę przyjemny, chociaż wiem, że nie każdemu może się podobać.


Hydrolat można stosować jako naturalną mgiełkę do ciała, twarzy i włosów, ja jednak spryskuje nią tylko buźkę, używam go zamiast toniku. Sięgam po niego najczęściej rano i wieczorem po żelu do mycia twarzy, ale czasem również w ciągu dnia. Hydrolat dobrze odświeża cerę i delikatnie ją nawilża. Mgiełka delikatnie matuje cerę i reguluje wydzielanie sebum. Nie zauważyłam jednak, aby zwężał pory. Po hydrolat sięgam również, kiedy nakładam maseczkę z glinki, zwilżam wtedy nim twarz co jakiś czas, aby nie pozwolić jej zaschnąć. Myślę, że mgiełka dobrze sprawdziłaby się latem, trzymana w lodówce świetnie schładzałaby skórę w upały.



Pomimo małej pojemności mgiełka jest bardzo wydajna, wystarczy dwa/trzy naciśnięcia atomizera aby pokryć buźkę hydrolatem. Wiadomo. że gdybym stosowała go na wacik i dopiero na twarz skończyłby się o wiele szybciej. Produkt kosztuje około 22 zł, więc cena nie jest wysoka. 
Mam ochotę na więcej produktów z tej marki i pewnie jak uszczuplę trochę zapasy to zamówię kilka ich kosmetyków.



Znacie kosmetyki NaturalME? Lubicie?

Miłego dnia !

niedziela, 27 stycznia 2019

Żel pod prysznic i balsam do ciała Coconut Oil, GlySkinCare

Znacie markę GlySkinCare? Firma ta jakiś czas temu na rynek wypuściła kosmetyki z organicznymi olejami, a dokładnie : makadamia, arganowy, kokosowy, konopny, z rokitnika oraz z opuncji. W każdej z serii znajdziemy żel pod prysznic, balsam do ciała, peeling solny, szampon do włosów, odżywkę do włosów i maskę do włosów. Mnie, jako fankę kokosu, najbardziej zainteresowała seria z tym właśnie olejem i ucieszyłam się, kiedy otrzymałam propozycję przetestowania kosmetyków do ciała. W tym wpisie słów kilka napiszę o żelu pod prysznic oraz balsamie do ciała, a za jakiś czas ukaże się recenzja peelingu.


Żel pod prysznic umieszczony jest w tubie wykonanej z miękkiego plastiku. Zamknięcie typu flip-top nie sprawia problemu nawet kiedy mamy mokre dłonie. Opakowanie jest wygodne w użyciu, dobrze leży w dłoni, nie wyślizguje się z niej. Dzięki niewielkiemu otworowi można wydobyć odpowiednią ilość produktu, bez obawy że całą zawartość wyląduje pod prysznicem. Balsam otrzymujemy w butelce z przyciemnianego plastiku. Wyposażona jest ona w pompkę, która niestety w moim przypadku nie przetrwała transportu, więc muszę go wydobywać bezpośrednio z opakowania. Szata graficzna skromna, kojarzy się z naturą, produkty ładnie prezentują się na półce. Na opakowaniach można znaleźć takie informacje jak skład czy zapewnienia producenta. 


Żel jest dość rzadki, jednak z racji tego, że stosuję go na myjkę nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie. Balsam ma kremową, gęstą konsystencje, jednak łatwo rozprowadza się na skórze. 
Jeśli chodzi o zapach, to powiem Wam, że zakochałam się w nim od pierwszego otwarcia. W przypadku obu produktów jest on właściwie taki sam, czyli delikatnie słodki, taki naturalny kokos. Nie ma w nim żadnych sztucznych nut. Przez jakiś czas utrzymuje się on na skórze, jednak jak dla mnie jest to zdecydowanie za krótko, przydałyby mi się perfumy o takim aromacie.


Żel pod prysznic w połączeniu z wodą tworzy przyjemną pianę, która otula ciało. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem fanką dużej ilości piany i coraz częściej żałuję, że nie mam wanny i nie mogę się zanurzyć po samą szyje w bąbelkach. Żel bardzo dobrze oczyszcza skórę z wszelkiego rodzaju zanieczyszczeń. Nie uczula, ani nie podrażnia. Ciało jest po nim delikatne, miękkie i delikatnie nawilżone. Przyznaję się bez bicia, zdarzało mi się nie użyć po nim balsamu i nie czułam z tego powodu dyskomfortu, mimo tego że w sezonie grzewczym moja skóra jest podatna na przesuszenia. Wydajność żelu zadowalająca, wystarczył na około 3 tygodnie, jednak podejrzewam, że gdybym stosowała go bezpośrednio na skórę to skończyłby się szybciej.


Balsam do ciała po rozprowadzeniu na ciele bardzo szybko się wchłania, więc można się od razu ubierać, a nie jak w przypadku maseł czy olei czekać kilka/kilkanaście minut. Produkt dobrze nawilża i odżywia skórę. Ciało jest miękkie i delikatne w dotyku. Balsam koi podrażnienia, które pojawiają się na moich nogach po goleniu, nic nie szczypie, ani nie piecze, zaczerwienienia szybko znikają. Jest to dobry produkt i chętnie po niego będę sięgać, ale w okresie wiosenno-letnim, ponieważ zimą wolę bardziej treściwe masła czy nawet oleje. Produkt sprawdza się również jako krem do rąk, szybko się wchłania, więc już po chwili można wrócić do swoich codziennych obowiązków. Dłonie są nawilżone, a przy okazji do mojego nosa dociera cudowny kokosowy aromat. 


Jeśli lubicie naturalne kokosowe aromaty to są to kosmetyki dla Was! Ja mam ochotę na kosmetyki do włosów z tej serii, jednak najpierw muszę zużyć swoje zapasy, które ostatnio zamiast się zmniejszać to stale się powiększają. 

Znacie kosmetyki z organicznymi olejami z GlySkinCare? Sprawdziły się u Was?


Miłego dnia ! :)

sobota, 12 stycznia 2019

Przegląd maseczek #3

Niestety w grudniu zaniedbałam regularne sięganie po maseczki, ponieważ kiedy wracałam po 22 z pracy to jedyne o czym marzyłam to łóżko. W styczniu jednak postanowiłam to nadrobić i regularnie co 2-3 dni nakładam maseczkę na twarz i czuję, że cera jest mi za to wdzięczna. W dzisiejszym poście przedstawię Wam cztery saszetki po które sięgnęłam w ostatnim czasie. 


Błyskawiczna maseczka wygładzająca 3w1 Ultra Nawilżenie Hyaluron Expert, Eveline

Błyskawiczna maseczka wygładzająca 3w1 na bazie ultra-naprawczej receptury z 3 rodzajami kwasu hialuronowego została opracowana z myślą o cerze suchej z objawami odwodnienia, takimi jak szorstkość, spadek sprężystości i widoczne linie mimiczne. Błyskawicznie po aplikacji tworzy na powierzchni skóry hialuronową mikrosiateczkę, która napina skórę w miejscach wymagających intensywnego ujędrnienia. Likwiduje zaawansowane oznaki starzenia się skóry, działając od zewnątrz i w głębi naskórka: redukuje ilość i głębokość zmarszczek. Olejek migdałowy i witamina E zapewniają natychmiastowy wzrost nawilżenia skóry już od pierwszych minut działania. Produkt testowany dermatologicznie.

Maseczka umieszczona jest w saszetce o pojemności 7 ml, co wystarcza na pokrycie twarzy dość grubą warstwą. Delikatny, przyjemny zapach dodatkowo relaksuje. Maseczka ma lekką, kremową konsystencje, dzięki czemu łatwo się rozprowadza. Moja skóra są dosłownie piła, po około 10 minutach na twarzy zostały już resztki produktu, które delikatnie wmasowałam i pozostawiłam do wchłonięcia. Maseczka bardzo dobrze nawilża i wygładza cerę. Buzia zdrowo i promiennie się prezentuje. Co prawda jest ona polecana do cery suchej, jednak na mojej mieszanej również sprawdziła się świetnie.


Oliwkowa maska kaolinowa z cynkiem oczyszczająco-ściągająca Liście Zielonej Oliwki, Ziaja 

Natychmiastowa poprawa wyglądu skóry w mini dawce. Zawiera esencję z liści zielonej oliwki, glinkę kaolin i tlenek cynku. Ma charakterystyczną konsystencję i szybko wysycha. Doskonale oczyszcza i redukuje niedoskonałość skóry.

Maseczka umieszczona jest w saszetce o pojemności 7 ml. Zapach przyjemny, delikatny, oliwkowy, nie utrzymuje się jakoś długo. Konsystencja kremowa, łatwo się rozprowadza. Maseczka zasycha po około 10-15 minutach zasycha. Podczas zmywania najlepiej wspomóc się gąbeczką lub chusteczką, wtedy idzie łatwiej i szybciej. Maseczka oczyszcza i odświeża skórę, dobrze pochłania nadmiar sebum ze strefy T. Cera jest wygładzona, delikatna w dotyku. Podoba mi się jej działanie, chociaż znam maseczki, które bardziej oczyszczają, mimo wszystko często sięgam po Ziaje ze względu na cenę.


Maseczka do twarzy Duetus

Maseczka do twarzy przeznaczona do zaawansowanej pielęgnacji cery mieszanej lub z niedoskonałościami. 
Glinka zielona i olej z konopi oczyszczają i zmniejszają pory, regulując proces wydzielania sebum. Zawarty w maseczce węgiel aktywny posiada zdolność przyciągania oraz pochłaniania toksyn i różnego rodzaju zanieczyszczeń. Kwas salicylowy dogłębnie oczyszcza i rozjaśnia powierzchowne przebarwienia. Ekstrakt z lukrecji gładkiej, sorbitol oraz olej z pestek winogron odpowiadają jednocześnie za utrzymanie odpowiedniego poziomu nawilżenia. 
Po zastosowaniu maseczki skóra staje się widocznie wygładzona, odświeżona i zmatowiona.


Maseczkę tą kupiłam jakoś w sierpniu, akurat była to nowość i można było nabyć w sklepie internetowym Sylveco za 1zł, aż żal nie skorzystać, tym bardziej że jej regularna cena to 6 zł. Saszetka zawiera 10 ml produktu, co wystarcza na jedną aplikacje. Ma ona intensywny ziołowy zapach, który pewnie nie każdemu się spodoba, mi on jednak nie przeszkadzał. Maseczka ma czarny kolor i kremową konsystencje, łatwo się rozprowadza na skórze. Problem pojawia się przy zmywaniu, jeśli nie chcecie aby wszystko dookoła było w kolorze czarnym to najlepiej wspomóc się gąbeczką lub chusteczką. Działanie maseczki jednak wynagradza to wszystko. Skóra jest po niej cudownie oczyszczona, płytkie zaskórniki z nosa zostają usunięte, buzia jest wygładzona. Oprócz dobrego oczyszczenia maska dobrze nawilża, nie pozostawia uczucia ściągnięcia, skóra nie domaga się kremu nawilżającego. Moim zdaniem jest ona warta swojej ceny regularnej.


Maska kompres Nawilżenie i Ukojenie, Moisture + Comfort, Garnier

Maska Kompres Comfort Nawilżenie i Ukojenie do skóry suchej i wrażliwej to sposób na intensywne nawilżenie skóry - ekwiwalent tygodnia nawilżania w zaledwie 15 minut. Ciesz się ukojoną i miękką w dotyku skórą.
Maska jest nasączona ekstraktem z rumianku, roślina znana ze swojego kojącego działania na skórę. Formuła łagodzi uczucie ściągnięcia skóry*, długotrwale nawilża i daje uczucie bardziej ukojonej skóry. Materiał ze 100% naturalnego włókna celulozowego idealnie dopasowuje się do kształtu twarzy. Maska jest odpowiednio wycięta, tak by pasować do wszystkich kształtów twarzy i pozwalać na maksymalne pokrycie całej skóry twarzy

W dość sporej saszetce umieszczona jest maska w płacie. Wykonana jest ona z włókna celulozowego, a dodatkowo na sobie ma taką foliową warstwę ochronną, którą należy zdjąć po aplikacji. Płachta jest dość duża, łatwo się dopasowuje, jednak moim zdaniem ma odrobinę na za małe otwory na oczy. Maska jest mocno nasączona, ma przyjemny, świeży zapach. Trzymałam ją na twarzy ponad 20 minut, po ściągnięciu wklepałam pozostałości esencji. Maseczka bardzo dobrze nawilża i odżywia skórę. Wszelkiego rodzaju zaczerwienienia są ukojone i rozjaśnione. Miałam okazję testować wszystkie trzy maseczki z tej serii i stwierdzam, że ta jest najlepsza! 

Pamiętacie o regularnym stosowaniu maseczek?

piątek, 11 stycznia 2019

Łagodzący peeling do skóry głowy z kwasem salicylowym i cukrem, Vianek

Peeling skóry głowy wykonuję od dawna, robiłam to domowym sposobem, czyli do porcji szamponu dodawałam cukier i wykonywałam masaż. Jakiś czas temu postanowiłam kupić gotowy produkt, aby zobaczyć czy który sprawdza się lepiej. Wybór padł na Łagodzący peeling do skóry głowy z kwasem salicylowym i cukrem z Vianka. Dlaczego akurat ten ? A no dlatego, że w sklepie internetowym Sylveco trwała wtedy promocja na darmową wysyłkę, więc stwierdziłam że swoje testy tego typu produktów zacznę właśnie od tego.



Peeling umieszczony jest w plastikowym słoiczku o pojemności 150 ml. Nakrętka nie stawia dużego oporu, nawet jeśli mam wilgotne dłonie łatwo ją odkręcić. Lubię takie opakowania, ponieważ mam wtedy pewność, że wydobywam zawartość do samego końca i nic nie zostaje na ściankach. Szata graficzna bardzo ładna, przyciąga oko, podoba mi się ten motyw kwiatowy, który pojawia się na wszystkich produktach z tej marki. Na opakowaniu znajdują się takie informacje jak zapewnienia producenta oraz skład. 



Peeling ma średnio gęstą, oleistą konsystencje z dodatkiem sporej ilości drobinek cukru. Łatwo nabiera się i rozprowadza na skórze głowy. Przed użyciem najlepiej jednak go rozmieszać, bo cukier opada na dno. Co do zapachu to jest on dziwny, ciężko mi go opisać. Przyznaje, że nie polubiliśmy się, jednak bardzo szybko się ulatnia i po nałożeniu nie jest on już wyczuwalny. 


Tak jak zaleca producent nakładam peeling na mokrą skórę głowy i wykonuję masaż, następnie zostawiam go na kilka minut i normalnie myję głowę szamponem. Drobinki cukru są małe, ale przyjemnie masują skórę i dobrze usuwają z niej martwy naskórek. Skóra głowy jest po nim dobrze oczyszczona, odświeżona i nawilżona. Stosuję go raz na tydzień, czasem raz na dwa, bo przyznaję się bez bicia, że zdarza mi się o nim zapomnieć. Zauważyłam, że odkąd używam tego peelingu skóra głowy mniej się przetłuszcza i mogę rzadziej myć włosy, co 3-4 dni, gdzie wcześniej musiałam robić to co drugi dzień. Produkt ma również pomóc w pozbyciu się łupieżu, ale w tym temacie się nie wypowiem, ponieważ już od dawna (żeby nie przechwalić) nie mam z nim problemu.


Wydajność produktu zadowalająca, nie potrzeba go jakoś dużo na jedną aplikacje. Ciężko mi jednak określić dokładnie na ile użyć wystarczył. W cenie regularnej kosztuje on około 25 zł, nie jest to jakaś wysoka kwota, tym bardziej że produkt sprawdza się bardzo dobrze. 


Używacie peelingów do skóry głowy ?

środa, 9 stycznia 2019

Idealny duet na zimę od Weleda Skin Food

Jakoś na początku grudnia dotarła do mnie paczka z dwoma kosmetykami Weleda z serii Skin Food, w środku znalazłam masło do ciała oraz masełko do ust. Wcześniej słyszałam o tej marce, jednak nie miałam okazji nic wcześniej testować. Dużym plusem jest fakt, że Weleda produkuje kosmetyki wyłącznie z naturalnych składników bez dodatków sztucznych konserwantów. 
Czy jestem zadowolona z tych produktów ? O tym przeczytacie niżej. 


Masło do ciała otrzymujemy w plastikowym słoiczku o pojemności 150ml. Lubię taką formę opakowania, ponieważ mam pewność, że wydobędę zawartość do samego końca. Pod nakrętką znajduje się zabezpieczenie, dzięki czemu mamy pewność, że nikt przed nami nie wkładał palców do zawartości. Kolorystyka opakowania utrzymana jest w kolorystyce biało-zielonej, szata graficzna skromna, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Na słoiczku znajdziemy informacje od producenta oraz skład.


Masło ma gęstą, zbitą konsystencje, jednak nie ma problemu, aby nabrać je na palce. W kontakcie z ciepłą skórą zaczyna się topić, dzięki czemu łatwo można je rozprowadzić na ciele. 
Według producenta zapach produktu to połączenie lawendy i pomarańczy i kiedy to przeczytałam byłam przerażona, ponieważ zwykle ten kwiat wywołuje u mnie ból głowy i mdłości. Po otwarciu opakowania okazało się jednak, że moje obawy były niepotrzebne, w maśle przeważają nuty cytrusowe z niewielkim dodatkiem lawendowego aromatu. Zapach utrzymuje się jakiś czas na ciele oraz przenosi się na pościel.


Masło nakładam po wieczornym prysznicu na rozgrzaną jeszcze skórę, dzięki czemu łatwiej się rozprowadza i szybciej wchłania. Ze względu na bogatą konsystencje muszę odczekać kilka minut zanim się ubiorę, aby produkt dobrze wniknął w skórę. Nie pozostawia na ciele tłustej warstwy, która się lepi, jak to czasami bywa w przypadku tego typu produktów. Skóra jest po nim cudownie nawilżona, odżywiona i mięciutka. Co najważniejsze efekty są długotrwałe, a nie znikają po kilku godzinach. W okresie grzewczym balsamu muszę używać codziennie, ponieważ moja skóra jest podatna na przesuszenia, w przypadku tego masła mogłabym się smarować co drugi dzień, chociaż i tak staram się to robić po każdym prysznicu.


Można by pomyśleć, że produkt o pojemności 150 ml nie wystarczy na długo, jednak w przypadku tego masła takie myślenie się nie sprawdza. Na jedną aplikacje nie potrzeba go dużo, małą ilość można rozsmarować na dużą powierzchnię ciała. Czasami mimo tego, że nakładam go naprawdę mało i tak mam wrażenie, że użyłam zbyt dużo i muszę dłużej czekać aż się wchłonie. Produkt kosztuje około 70 zł, fakt jest to dość wysoka cena, ale moim zdaniem naprawdę warto!


Masło do ust umieszczony jest w małej tubce o pojemności 8 ml wykonanej z miękkiego plastiku. Pod nakrętką znajduje się taki zaokrąglony aplikator, który ułatwia rozprowadzenie produktu na ustach. Tubka dodatkowo umieszczona jest w kartoniku na którym znajdziemy informacje od producenta oraz skład. Małe opakowanie jest poręczne, masełko możemy spokojnie wrzucić sobie do torebki lub kieszeni.
Produkt ma postać gęstego żelu, jednak nie ma problemu z jego wydobyciem czy rozprowadzeniem na wargach. Ma przyjemny zapach podobny do masła do ciała, jednak zdecydowanie delikatniejszy.


Zimą moje usta są skłonne do przesuszeń, dlatego przed każdym wyjściem na zewnątrz staram się smarować je balsamem. Masełko bardzo dobrze nawilża, odżywia i zabezpiecza wargi przed pękaniem. Tworzy na ustach jakby taki ochronny film, który utrzymuje się na nich nawet kilka godzin, w zależności czy jemy/pijemy. Masełko w niewielkiej ilości sprawdza się również pod matowe pomadki. Nakładam wtedy cieniutką warstwę i po kilku minutach nakładam szminkę, zapobiega to wysuszeniu, które często powodują płynne pomadki. 
Masło jest wydajne, używam go regularnie i nadal jest go sporo w opakowaniu. Jego koszt to około 30 zł, jak na balsam do ust to cena nie jest niska, jednak patrząc na działanie to warto.


Podsumowując : Oba produkty świetnie się u mnie sprawdziły i mimo tego, że do tanich nie należą to moim zdaniem warto jest wypróbować!

Znacie kosmetyki Weleda ? Używaliście produkty z serii Skin Food?


zBLOGowani.pl

wtorek, 8 stycznia 2019

Krem BB Healthy Mix, Bourjois

Wiele razy wspominałam o tym, że jestem fanką podkładu Healthy Mix z Bourjois, jest on lekki a przy tym ładnie kryje i wyrównuje koloryt. Kiedy dowiedziałam się, że marka wypuściła na rynek krem BB z tej serii jakoś mnie nie kusił, bo nie przepadam za tego typu produktami. Jakiś czas później zobaczyłam jednak, że wiele osób twierdzi, iż jest on lepszy niż podkład dlatego postanowiłam go wypróbować. 


Krem otrzymujemy w tubce wykonanej z miękkiego plastiku o pojemności 30 ml. Po odkręceniu nakrętki ukazuje się mały dzióbek za pomocą którego wydobywa się produkt. Ze względu na konsystencję trzeba uważać, aby nie wylać go za dużo. Szczerze mówiąc wygodniejsze byłoby opakowanie z pompką, ale do tego też można się nauczyć. Duży plus za to, że dzióbek przed pierwszym użyciem posiada zabezpieczenie, dzięki czemu wiemy czy ktoś przed nami 'testował' już produkt w drogerii. Tubka w czerwonym kolorze i srebrna nakrętka przyciąga oko. Na tylnej części opakowania znajdziemy opis kosmetyku oraz skład.


Krem jest dość płynny, co mnie zaskoczyło, bo myślałam że będzie gęstszy niż podkład. Trzeba nauczyć się z nim współpracować i wybrać najlepszą dla siebie metodę aplikacji.
Występuje on w trzech odcieniach, ja posiadam 02 medium. Nie jest on ani bardzo jasny, ani ciemny, ma w sobie żółte tony, ładnie dopasowuje się do cery. 
Krem tak samo jak cała serie Healthy Mix ma przyjemny owocowy aromat, który umila aplikacje. Muszę przyznać, że uwielbiam ten zapach i często okręcam go tylko po to aby powąchać.


Krem próbowałam aplikować zarówno palcami jak i gąbeczką, jednak zdecydowanie wolę ten drugi sposób. Mimo rzadkiej konsystencji produkt bardzo ładnie kryje drobne niedoskonałości i wyrównuje koloryt. Krycie można sobie stopniować i ewentualnie nałożyć dodatkową warstwę. Zapewnia on naturalne wykończenie, nie robi efektu maski. Cera prezentuje się zdrowo i wygląda na wypoczętą. Słyszałam opinie, że krem ciemnieje po aplikacji, jednak u mnie nic takiego nie wystąpiło, odcień ładnie dopasowuje się do cery. Krem zawsze utrwalam pudrem, dzięki czemu trzyma się cały dzień. Używałam go w grudniu idąc do pracy na wiele godzin i po powrocie nadal wyglądał dobrze. Krem zapewnia naszej skórze odpowiednie nawilżenie, nie wchodzi w zmarszczki mimiczne, ani nie podkreśla suchych skórek.


Wydajność kremu jest dobra, nie potrzebuje go dużo na jedną aplikacje, tym bardziej że zazwyczaj nakładam go tylko jedną warstwę. Cena regularna produktu to około 50 zł, ale można go dostać taniej w internecie lub polować na niego podczas promocji. 
Czy jest on faktycznie lepszy niż podkład? Moim zdaniem oba są tak samo dobre i chętnie będę do nich wracać.


Znacie krem BB z Bourjois? Lubicie?

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Ulubieńcy Grudzień 2018

Przychodzę dzisiaj do Was, aby pokazać swoich ulubieńców grudnia, osoby które obserwują mnie na instagramie mogły zobaczyć ich już wczoraj. Są to produkty, których używam od niedawna, ale właściwie od samego początku pobiły moje serduszko, no może oprócz jednego, bo do olejku do demakijażu z Biolove musiałam się przekonać. Jak to zwykle bywa przeważa pielęgnacja, tylko jeden produkt jest z kolorówki, ale to dlatego że ostatnio nie szaleje jakoś bardzo z makijażem i stosuję tylko sprawdzone kosmetyki.


Masło do ciała Skin Food, Weleda - kiedy otrzymałam masło i przeczytałam, że jego aromat to połączenie lawendy i pomarańczy byłam przerażona. Nie lubię zapachu lawendy. wywołuje on u mnie ból głowy, na szczęście w kosmetyku przeważają nuty cytrusowe i aromat bardzo mi się podoba. Ma ono dość zbitą konsystencje, jednak w kontakcie z ciepłą skórą łatwo się rozprowadza. Ze względu na bogatą konsystencje potrzebuje ono kilka minut, aby dobrze się wchłonąć. Masło genialnie nawilża skórę i ją odżywia. Co najważniejsze efekt ten nie jest krótkotrwały jak to czasem bywa. Jest to idealny produkt właśnie teraz w okresie grzewczym kiedy moja skóra się buntuje i szybko przesusza. 


Maska do miodowania włosów, NaturalMe - produkt ten poznałam dzięki wygranemu swopowi na portalu DressCloud. Maska do miodowania włosów to nic innego jak mieszanka olei z dodatkiem miodu. Opakowanie wyposażone jest w pompkę, dzięki czemu łatwo wydobyć odpowiednią ilość olejowej mieszanki. Produkt bez problemu rozprowadza się na włosach, na jedną aplikacje wystarczy kilka pompek kosmetyku. Maskę nakładam na około godzinę lub dwie w zależności od tego ile mam aktualnie czasu. Włosy są po nim nawilżone, odżywione, przy regularnym stosowaniu można zauważyć poprawę ich stanu. Bardzo polubiłam tą maskę zdecydowanie bardziej niż oleje solo, które stosowałam wcześniej. Pachnie ona dość intensywnie miodem, przez co nie każdemu przypadnie do gustu, bo jednak nie wszyscy lubią takie aromaty.


Olejek do demakijażu do cery normalnej i mieszanej, Biolove - produkt ten w mojej łazience jest od dłuższego czasu, jednak jakoś nie mogłam się do niego przekonać. Doceniłam go dopiero w grudniu kiedy wracając z pracy po 22 jedyne o czym marzyłam to to, aby położyć się do łóżka. Olejek bardzo szybko rozpuszcza makijaż zarówno z twarzy jak i oczu. Nakładam go na suchą skórę i po krótkim masażu spłukuje buzie ciepłą wodą i myję skórę żelem lub pianką. Po takim demakijażu twarz jest czyściutka i przygotowana na dalsze zabiegi pielęgnacyjne. Olejek jest bardzo wydajny, na jedno użycie wystarczy go naprawdę niewielka ilość. Dostępna jest również wersja do cery suchej.


Hipoalergiczny krem nawilżający Dermo System, Delia Cosmetics - krem ma bardzo lekką konsystencje, dzięki czemu szybko się wchłania. Muszę przyznać, że początkowo mnie tym zaskoczył, ponieważ spodziewałam się czegoś bardziej treściwego. Krem bardzo dobrze nawilża skórę, koi podrażnienia i zapewnia komfort przez cały dzień. Można stosować go zarówno na dzień jak i na noc. Produkt idealnie sprawdza się jako baza pod makijaż, dobrze współpracuje z podkładem, ułatwia jego rozprowadzenie i przedłuża trwałość. 


Kwas hialuronowy 3%, Bioleev - kwas ma postać rzadkiego żelu, dzięki czemu łatwo nabrać go za pomocą pipety. Porcję produktu mieszam z małą ilością kremu na noc i nakładam na twarz co drugi/trzeci dzień. Zauważyłam, że dzięki niemu skóra jest lepiej nawilżona, nawodniona, a zmarszczki mimiczne stają się mniej widoczne. Kwas hialuronowy można stosować również na włosy, ale szczerze mówiąc jeszcze nie próbowałam. Ja wiem, że produkt jest przeznaczony dla osób 30+, a mi jednak do tego wieku brakuje jeszcze sporo, mimo to produkt zamierzam zużyć do końca, bo widzę pozytywne działanie.


Puder sypki Mineral Loose Powder, Lovely - puder umieszczony jest w małym poręcznym opakowaniu z siateczką w środku, dzięki czemu możemy wysypać odpowiednią ilość produktu. Jest on drobno zmielony, ma delikatnie beżowy odcień, jednak na skórze jest transparentny. Puder bardzo dobrze utrwala makijaż, sprawia że podkład i korektor są na swoim miejscu przez cały dzień. Zapewnia cerze zmatowienie, jednak nie jest to płaski mat. Moja strafa T ostatnio ma lepszy okres i nie przetłuszcza się jakoś bardzo, dzięki czemu w ciągu dnia nie potrzebuję poprawek. Nie zauważyłam, aby wysuszał albo działał negatywnie na moją cerę. Puder jest bardzo wydajny, a jego cena to coś około 15 zł, także warto wypróbować.


Jakie produkty trafiły w ostatnim czasie do Waszych ulubieńców?