Obserwatorzy

Sprawdź!

Akcesoria do makijażu - sprawdź opinie

wtorek, 30 kwietnia 2019

Tonik nawilżający z ekstraktem z kiełków pszenicy i ogórka, Nature Queen

Wiele razy wspominałam Wam już o marce Nature Queen, którą poznałam jakiś rok temu. Nasza miłość zaczęła się od imbirowego peelingu solnego z imbirem, a potem serii bambusowej do ciała. Jakiś czas temu marka ta wypuściła na rynek również produkty do pielęgnacji twarzy wśród których znalazła się pianka do mycia twarzy, olejek do demakijażu, płyn micelarny i nawilżający tonik. Kilkanaście dni temu mogliście przeczytać już na blogu o płynie micelarnym, a dzisiaj pora na kolejną recenzję czyli słów kilka na temat toniku. Jesteście ciekawi? Jeśli tak to zapraszam do dalszego czytania.


Tonik umieszczony jest w buteleczce wykonanej z ciemnego plastiku o pojemności 150 ml. Pod światło łatwo zobaczyć ile produktu znajduje się w środku, więc bez problemu można kontrolować zużycie. Butelka dobrze leży w dłoni, nie wyślizguje się z niej. Opakowanie wyposażone jest w atomizer, który nie zacina się podczas używania ani nie pluje produktem dookoła. Szata graficzna skromna, ale ładna, kłosek pszenicy kojarzy się z naturą. Na etykiecie umieszczone są informacje na temat produktu, skład oraz sposób użycia. 


Konsystencja typowa do tego typu produktu, czyli wodnista, bezbarwna, nie wyróżnia się niczym szczególnym.
Zapach przyjemny, dość intensywny, na szczęście nie utrzymuje się zbyt długo. Mój nos wyczuwa bez, a w tle delikatne, świeże nuty ogórka. Osoby, które stawiają na bezzapachowe produkty do pielęgnacji twarzy nie będą z niego zadowolone.


Tonik najczęściej używam rano i wieczorem po myciu twarzy, ale czasem również w ciągu dnia kiedy nie mam makijażu do odświeżenia skóry. Produkt Nature Queen aplikuję bezpośrednio na buzię, nie używam wacika, aby nie marnować produktu. Atomizer wydobywa mgiełkę składającą się z dużych kropel, wystarczą dwa, trzy naciśnięcia, aby pokryć twarz i szyję. Tonik szybko się wchłania, trzeba jednak uważać, aby nie dostał się do oka, ponieważ strasznie piecze. Kosmetyk odświeża cerę, usuwa efekt ściągnięcia jaki pozostawiają niektóre żele do mycia twarzy. Skóra jest delikatnie nawilżona, zaczerwienia i podrażnienia są ukojone. Tonik wyrównuje pH i przygotowuję cerę na dalsze kroki pielęgnacyjne.


Wydajność genialna, używam go już od kilku tygodni, a nadal jest go sporo w buteleczce, myślę że na jakiś czas jeszcze wystarczy. Na początku podejrzewałam, że ze względu na niewielką pojemność szybko dobije dna, a tu miłe zaskoczenie. Tonik może zakupić TUTAJ w cenie 27,70 zł, moim zdaniem za taką kwotę warto go wypróbować. Za jakiś czas napiszę o kolejnym produkcie do pielęgnacji twarzy z tej marki, także zapraszam do obserwacji.


Znacie markę Nature Queen?

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Trico Botanica Volumizing, czyli produkty do pielęgnacji włosów

O marce Trico Botanica słyszałam jakiś czas temu wiele pozytywnych opinii, więc ucieszyłam się kiedy pojawiła się okazja przetestowania ich kosmetyków. Firma ma w swojej ofercie kilka linii produktów, a dokładnie Volumizing, Curling, Odbudowa, Oczyszczenie i Relaks, Energia, Nawilżenie, Walka z łupieżem oraz Regulacja sebum. Każdy znajdzie coś dla siebie, ja w ostatnim czasie używałam właśnie serię Volumizing i czas napisać o tych produktach coś więcej, ponieważ zarówno szampon jak i odżywka powoli dobijają dna.


Nowość Trico Botanica Volumizing to gama do pielęgnacji włosów cienkich, delikatnych i mających problem z objętością. Głównymi składnikami linii są organiczne ekstrakty z rumianku, skórki cyrtyny oraz różowego pieprzu. W skład gamy wchodzą: szampon, odżywka na objętość w sprayu (bez spłukiwania) oraz odżywka w pompce. Produkty nie zawierają barwników, parabenów, SLS ani petrolatum.

Kosmetyki Trico Botanica umieszczone są w buteleczkach z przyciemnianego plastiku o pojemności 250 ml. Szampon posiada zamknięcie typu flip-top. Otwór jest odpowiedniej wielkości ani za duży, ani za mały, spokojnie można przez niego wydobyć zawartość. Odżywka wyposażona jest w pompkę, jest to wygodna opcja, chociaż na moje długie włosy muszę ją naciskać wiele razy aby uzyskać odpowiednią ilość kosmetyku. Spray zaś jak na tego typu produkt przystało posiada atomizer, który nie zacina się, ani nie pluje zawartością, wydobywa się przez niego delikatna mgiełka produktu. Szata graficzna skromna, ale ładna, bez udziwnień. Na opakowaniach znajdują się informacje na temat produktu w trzech językach, skład oraz sposób użycia.


Szampon posiada żelową, średnio gęstą konsystencje, w kontakcie z wodą dobrze się pieni. W butelce zapach jest delikatnie chemiczny, jednak podczas mycia stopniowo się ulatnia i staje się bardziej naturalny. Szampon dobrze oczyszcza skórę głowy i włosy zarówno z codziennych zabrudzeń jak i olei czy kosmetyków do stylizacji. Po umyciu nie są one splątane, ani szorstkie, bez problemu się rozczesują. Nie przyspiesza przetłuszczania, spokojnie mogę myć nim włosy co 2-3 dni, czyli tak samo jak w przypadku innych tego typu kosmetyków. Produkt nie podrażnia, ani nie powoduje łupieżu. 


Odżywka ma lekką, kremową konsystencje. Łatwo rozprowadza się na włosach, nie spływa z nich. Zapach jest delikatniejszy niż w przypadku szamponu, nie utrzymuje się długo na pasmach. Odżywkę początkowo stosowałam na całą długość, również powyżej ucha i trzymałam około 5 minut. Okazało się jednak, że jest ona zbyt lekka dla mnie i dlatego na ostatnie centymetry i końcówki dokładam maskę. Produkt delikatnie nawilża i wygładza włosy, nie obciąża ich, ani nie przyspiesza przetłuszczania. Odżywka sprawdzi się idealnie dla osób, których włosy są cienkie i delikatne. 


Po odżywki w sprayu sięgam zawsze po mimo tego, że wcześniej używa te do spłukiwania. Używam je zazwyczaj na mokre włosy, ale czasem zdarza mi się również spryskać nimi suche pasma. 
Spray Trico Botanica ma podobny zapach jak pozostałe produkty z linii Volumizing, wyczuwalny jest podczas aplikacji i krótko po niej. Odżywkę nakładam zarówno na długość jak i u nasady. Produkt ułatwia rozczesywanie włosów, wygładza je. Włosy stają się miękkie i lśniące. Początkowo obawiałam się, że może podrażnić skalp lub przyspieszyć przetłuszczanie, na szczęście nic takiego nie wystąpiło. 


Kosmetyki zazwyczaj stosuję razem, czasami odżywkę wymieniam na maskę, szczególnie kiedy potrzebuję mocniejszej regeneracji. Zauważyłam, że produkty delikatnie unoszą moje włosy u nasady, dodając im objętości. Wizualnie wydaje się, że jest ich więcej, chociaż ja i tak na brak narzekać nie mogę. Myślę, że na delikatnych, cienkich włosach efekt ten będzie bardziej widoczny.

Wydajność standardowa, wiele razy piszę o tym że produkty do włosów kończą się u mnie szybko, ale to ze względu na ich długość. Najszybciej dna dobija odżywka do spłukiwania, a najbardziej wydajny jest spray do włosów. Jeśli chodzi jednak o cenę, to za szampon trzeba zapłacić około 40 zł, odżywkę 45 zł, a spray do włosów 60 zł. Czy to dużo? Zależy jak się na to patrzy. Sama za jakiś czas chyba skuszę się na inną serię kosmetyków tej marki.


Znacie kosmetyki Trico Botanica?


czwartek, 25 kwietnia 2019

Bąbelki, a może brokat? Czyli o maseczkach Eveline słów kilka

W ostatnim wpisie na temat maseczek wspominałam, że kuszą mnie te nowe bąbelkowe maski w płacie z Eveline. Oczywiście uległam i kupiłam je chyba nawet tego samego dnia co ukazał się tamten post. Przy okazji do koszyka wpadły również inne nowe maseczki tej marki, czyli brokatowe Galaxity. Co prawda miały one trafić do zapasów, a zużywać miałam te, które kupiłam wcześniej, ale wyszło jak zwykle. Jeśli jesteście ciekawi co sądzę na ich temat to zapraszam do dalszej części wpisu.


Maska bąbelkowa w płacie Eveline dostępna jest w dwóch wariantach, czyli w drogerii znaleźć można nawilżającą i oczyszczającą. Mają one postać dość grubego materiału, który jest mocno nasączony esencją i dobrze przylega do twarzy. Płat nawilżającej ma kolor zielony, oczyszczającej zaś czarny. Już podczas aplikacji maseczka zaczyna bąbelkować. Uwielbiam to uczucie, delikatne łaskotanie, masaż buźki. Maska musuje na skórze przez około 20 minut tworząc dość grubą warstwę piany. Co prawda producent zaleca trzymanie jej na twarzy 10-15 minut, ale ja ten czas zawsze sobie trochę przedłużam. Po zdjęciu materiału pozostałości należy zmyć ciepłą wodą. Dużym plusem w tych maskach jest fakt, że mając je na twarzy można spokojnie chodzić, ponieważ się nie zsuwają. Tylko uważajcie, żebyście kogoś nie doprowadzili do zawału, albo wybuchu niekontrolowanego śmiechu. 


Wersja nawilżająca ma delikatny, jakby cytrusowy zapach z dodatkiem zielonej herbaty, nie utrzymuje się on jednak zbyt długo, wyczuwalny jest właściwie tylko podczas aplikacji. Maseczka dobrze odświeża i koi zaczerwienioną skórę. Wygładza ją i nawilża, jednak nie jest to dogłębne nawilżenie, dla osób z bardzo suchą skórą będzie za słaba. Buzia jest promienna i zdrowo się prezentuje.
W przypadku wersji oczyszczającej zapach jest również cytrusowy, jednak z dodatkiem czegoś sztucznego, na szczęście szybko się ulatnia. Efekt jaki uzyskałam dzięki tej maseczce pozytywnie mnie zaskoczył. Genialnie oczyszcza buzie, odświeża ją i wygładza. Skóra jest po niej promienna i delikatnie nawilżona. 
Tego typu maseczki są fajne do stosowania rano, bąbelki pobudzają do życia i dodają energii, a po za tym dobrze przygotowują cerę pod makijaż. Osobiście mało kiedy stosuję tego typu produkty o poranku, bo zazwyczaj nie mam na to czasu, ale czasem w weekendy robię sobie małe spa po przebudzeniu.


Maseczki Galaxity glitter mask wrzuciłam do koszyka, bo lubię takie błyszczące bajery. Byłam przekonana, że są to produkty typu peel-off, przy robieniu zdjęć okazało się, że wcale tak nie jest. Są to po prostu zwykłe tradycyjne, żelowe maseczki, które zmywa się wodą po około 10 minutach. Dostępna jest wersja wygładzająca Magic Cristal, czyli różowa z zatopionym brokatem i serduszkami oraz oczyszczająca Cosmic Dust, która ma postać czarnego żelu z brokatem i gwiazdkami. W saszetce jest 10 ml produktu co spokojnie wystarcza, aby pokryć twarz dość grubą warstwą produktu. Maska nie zasycha, przy zmywaniu lekko się marze, warto wspomóc się gąbeczką lub chusteczką. 


Zarówno wersja różowa jak i czarna ma dziwny, nijaki zapach, który na szczęście szybko się ulatnia i po aplikacji nie jest wyczuwalny. 
Magic Crystal wygładza skórę, odświeża ją, sprawia że jest delikatna w dotyku. Niestety już po chwili od zmycia poczułam ściągnięcie, buzia była wysuszona i prosiła aż o krem nawilżający. Na szczęście maseczka nie wywołała większych szkód.
Z wersją oczyszczającą Cosmic Dust było trochę lepiej. Maseczka dobrze oczyszcza cerę i ją odświeża. Pochłania nadmiar sebum, skóra w strefie T jest ładnie zmatowiona. Nie wysusza, ani nie podrażnia.
Te maseczki fajnie sprawdzą się na jakiś babski wieczór czy piżama party do zrobienia selfie. Jeśli jednak liczycie na efekt WOW, to możecie się zdziwić, bo na pewno go nie uzyskacie. Brokat to taki dodatkowy bajer, fajnie wygląda ale nic nie robi, trzeba uważać żeby podczas zmywania nie dostał się do oka.


 Zdecydowanie warto zwrócić uwagę podczas zakupów na maseczki bąbelkowe, jak dla mnie są świetne. Można je kupić w cenie bodajże 8,99 zł za sztukę, czyli całkiem spoko. Maseczki Galaxity kosztują w cenie regularnej 2,99 zł, na promocji można dostać je taniej. Czy je polecam? No cóż, mam mieszane uczucia, ale za tą cenę możecie je wypróbować, może akurat u Was sprawdzą się lepiej. Wiadomo każda skóra jest inna i trzeba o tym pamiętać.


Znacie te maseczki? 

środa, 24 kwietnia 2019

Oczyszczający płyn do mycia twarzy z aktywnym węglem, Avon

Jakiś czas temu regularnie sięgałam po katalogi Avon i składałam z nich zamówienia. Najczęściej zamawiałam mgiełki do ciała, żele pod prysznic oraz produkty z serii Planet Spa. Miałam chyba każdą ich maseczkę, masło do ciała itd. Teraz po dłuższej przerwie znów powróciłam do produktów tej firmy i w ostatnim czasie testowałam Oczyszczający płyn do mycia twarzy z aktywnym węglem właśnie z serii Planet Spa. Czy jestem zadowolona? Czy produkt się u mnie sprawdził? O tym w dalszej części wpisu.


Produkt umieszczony jest w buteleczce wykonanej z ciemnoszarego plastiku o pojemności 150 ml. Opakowanie wyposażone jest w pompkę, która działa bez zarzutu, nie zacina się i nie pluje zawartością na prawo i lewo. Szata graficzna skromna, nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale ładnie prezentuje się na umywalce. Na tylnej części znajduje się naklejka na której znaleźć można krótką informację na temat produktu, sposób użycia oraz skład. 


Nie wiem jak Wam, ale mi określenie płyn kojarzy się z jakąś cieczą, czymś wodnistym, dlatego byłam zaskoczona kiedy po wydobyciu produktu zobaczyłam czarne mleczko o średnio gęstej konsystencji. Osobiście nazwałabym ten produkt emulsją, ale nie jestem producentem, także niech zostanie tak jak jest.
Zapach przyjemny, świeży, lekko kwiatowy. Aromat unosi się podczas mycia i chwilę po nim. Nie jest on jednak nachalny, nie powinien nikomu przeszkadzać.


Po płyn sięgam rano po wstępnym oczyszczeniu buzi płynem micelarnym oraz wieczorem po demakijażu olejkiem lub micelem. Produkt w kontakcie z wodą się nie pieni. Delikatnie oczyszcza, usuwa wszelkiego rodzaju zanieczyszczenia, również pozostałości kosmetyków kolorowych. Nie jest to jednak kosmetyk, którym zmyjemy cały makijaż od początku do końca. Po spłukaniu skóra jest delikatna w dotyku, płyn nie pozostawia efektu ściągnięcia. Trzeba jednak uważać, aby nie produkt nie dostał się do oka, ponieważ wywołuje delikatne szczypanie. 
Ogólnie mówiąc z produktu jestem zadowolona, wcześniej miałam z serii Planet Spa emulsję do mycia twarzy z żeń-szeniem i ją również miło wspominam.


Wydajność zadowalająca, spokojnie wystarcza na kilka tygodni. Na jedno użycie wystarcza pompka, nie ma sensu nakładać większej ilości, ponieważ wtedy pół umywalki zachlapane jest na czarno. Produkt w regularnej cenie kosztuje 26 zł, ale bardzo często w katalogach występuję w o wiele niższej cenie.

Jeśli nie macie w pobliżu siebie konsultantki, a chcecie zamówić ten płyn napiszcie na instagramie do Patrycjii lub zarejestrujcie się TUTAJRejestracja trwa tylko chwilkę, a dzięki niej możecie zamawiać kosmetyki Avon dla siebie i swoich znajomych nawet 40% taniej! 


Używacie produktów tej marki? Lubicie serię Planet Spa?

wtorek, 23 kwietnia 2019

Damskie zegarki na każdą okazję

Znacie sklep internetowy TakeShop? Wspominałam o nim już na swoim blogu kilka razy. Powiem Wam szczerze, że znalazłam tam już wiele ciekawych rzeczy, które wpadły mi w oko, szkoda tylko że portfel coraz cieńszy. W TakeShop znajdziecie nie tylko odzież damską, czy męską, ale również między innymi akcesoria do telefonów, komputerów, biżuterię, zabawki, rzeczy do domu i ogrodu. Myślę, że każdy znajdzie tam coś dla siebie i obawiam się, że nie będzie to tylko jedna rzecz.

Dzisiaj przychodzę do Was z propozycją kilku zegarków, które wpadły mi w oko. Osobiście najczęściej godzinę sprawdzam na telefonie i na co dzień nie noszę zegarków na nadgarstku, ale na większe wyjścia jest to obowiązkowy element stylizacji. W swojej kolekcji mam kilka zegarków, ale wiecie jak to jest z nami kobietami, zawsze chcemy więcej, szczególnie jak coś nam wpadnie w oko.


Zegarki damskie można podzielić na dwie kategorie, na te na bransoletce i na te na pasku. Osobiście bardziej podobają mi się te pierwsze, moim zdaniem są bardziej eleganckie, lepiej wyglądają w stylizacjach na większe wyjścia, ale w mojej kolekcji można również znaleźć takie na pasku.
 
W oko od razu wpadły mi trzy zegarki w złotym kolorze, każdy z nich jest trochę inny, ale wszystkie są ładne. 
Pierwszy z nich jest na szerokiej bransoletce, a tarcza wysadzana jest dookoła małymi cyrkoniami.
Drugi ma brokatowy pasek oraz również małe cyrkonie, cyfry są duże i wyraźne. Zegarek ten można zakupić również w innych wersjach kolorystycznych, np. róż, czy zieleń. 
Trzeci niby najskromniejszy, a jednak mi podoba się najbardziej. Duża tarcza bez cyfr umieszczona jest na szerokiej bransoletce. Dostępny jest również w innych wersjach kolorystycznych i szczerze mówiąc nie wiem czy bardzie wpadł mi w oko złoto-biały czy złoto-czarny.

Kolejny zegarek jest dla fanek motywów Myszki Miki, tarcza ma kształt głowy tej bajkowej postaci. Różowy pasek dodaje jej uroku. Wskazówki są jednak w nim dość małe, więc nie każdemu będzie to odpowiadać.

Dla osób lubiących kwiatowe elementy idealny będzie czarny zegarek właśnie z takim motywem. Kwiaty umieszczone są w dolnej części tarczy i sięgają prawie do jej połowy. Nie przeszkadza to jednak w sprawdzeniu która jest godzina, ponieważ rzymskie cyfry są wyraźnie zaznaczone.


Mówiłam Wam już, że ostatnio mam fioła na punkcie ubrań w paski? Ten motyw oczywiście podoba mi się również w zegarkach. Biało-granatowy materiałowy pasek i duża biała tarcza świetnie sprawdzi się do letnich stylizacji.
Jeśli jednak nie lubicie takiego motywu, a podoba Wam się tarcza to znalazłam podobną, tylko że na białym, skórzanym pasku. Propozycja ta będzie świetnie wyglądać na muśniętym letnim słońcem nadgarstku.

Ostatnimi zegarkami, jakie postanowiłam Wam pokazać są kolorowe ombre. Pierwszy w oczy rzucił mi się ten jaśniejszy, a później znalazłam ten ciemniejszy i mam dylemat. Oba są piękne, ale który ładniejszy? Myślę, że to kwestia gustu. Mi podobają się oba, a Wam?

Nosicie zegarki? Wpadł Wam któryś z nich w oko?

Orzeźwiający prysznic z żelem Farmasi

Święta, święta i po świętach.
Zrobiłam sobie małą przerwę od bloga, instagrama i był to bardzo dobry pomysł. Poświęciłam ten czas rodzinie, znajomym, naładowałam baterię i teraz wracam do Was z głową pełną pomysłów. 
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją żelu pod prysznic marki Farmasi, który pozytywnie zaskoczył mnie od pierwszego powąchania. Zapach cudowny, ale czy produkt sprawdził się pod prysznicem? O tym w dalszej części wpisu.


Żel pod Prysznic Farmasi Botanics z wyciągiem z werbeny i rumianku zapewnia odświeżenie. Delikatnie oczyszcza skórę luksusową pianą, otaczając Cię aromatycznym odświeżającym zapachem. Wspaniały zapach zapewnia świeżość przez cały dzień.

Żel umieszczony jest w dużej, bo aż pół litrowej butelce z fioletowego, półprzeźroczystego plastiku. Zamknięcie typu flip-top nie sprawie problemu, łatwo można go otworzyć bez obawy o paznokcie. Opakowanie dobrze leży w dłoni, nie wyślizguje się z niej podczas używania. Szata graficzna skromna, ale ładna, oko przyciąga grafika kwiatu. Na etykiecie niestety nie znajdziemy informacji o produkcie w języku polskim, można to jednak sprawdzić w sklepie internetowym, jest za to skład. 


Konsystencja żelowa, przeźroczysta. Żel nie jest gęsty, ale też nie przecieka na palce, moim zdaniem taki w sam raz. 
Zapach cudowny, zakochałam się w nim od pierwszego otwarcia produktu. Ziołowy, lekko słodki, orzeźwiający, podejrzewam że to właśnie werbena, ale nie mam pewności ponieważ nigdy jej nie wąchałam. Unosi się on w łazience podczas mycia i jakiś czas po nim.


Jak już pewnie doskonale wiecie, nie jestem bardzo wymagająca jeśli chodzi o żele pod prysznic. Najważniejsze, żeby oczyszczał, ładnie pachniał i nie wysuszał skóry, a żel Farmasi właśnie to robi. Stosuję go na myjkę, dzięki czemu już niewielka ilość wystarcza, aby uzyskać sporą pianę, która delikatnie otula ciało. Produkt oczyszcza i odświeża, a orzeźwiający zapach dodaje energii i pobudza do życia. Wydajność zadowalająca, używam go od początku miesiąca, a jest go jeszcze sporo w butelce. Podejrzewam jednak, że gdybym nie używała gąbki, to skończyłby się zdecydowanie szybciej.
Jest to moje pierwsze spotkanie z tą marką, ale na pewno nie ostatnie. Mam ochotę na pozostałe wersję Farmasi Botanics, bo oprócz Verbeny dostępny jest jeszcze żel z lawendą oraz rozmarynem. 


Kosmetyki Farmasi możecie kupić TUTAJ, po rejestracji otrzymacie stały rabat 23% na wszystko. Jeśli macie jakieś pytania co do produktów tej marki napiszcie do Eweliny, która bez problemu ma nie odpowie.


Znacie markę Farmasi? Lubicie żele pod prysznic o ziołowych aromatach?

czwartek, 18 kwietnia 2019

Książka na wieczór: Zupełnie normalna rodzina, M. T. Edvardsson

Chyba dopadło mnie jakieś przesilenie wiosenne, jestem wykończona. Wracam z pracy i jedyne o czym marzę to łóżko. Na szczęście jeszcze tylko dzisiaj nocka i mam trochę wolnego na święta.
Wczoraj swoją premierę miała książka Zupełnie normalna rodzina, którą czytałam w ostatnim czasie. Zajęło mi to trochę więcej czasu niż zwykle, ale wcale nie jest to taka łatwa książka jak się początkowo wydaje, wymaga skupienia. ''Idealna rodzina jest największym kłamstwem'' powiem Wam szczerze, że zgadzam się z tym, nikt nie jest idealny, u każdego pojawiają się jakieś problemy, nieporozumienia. Z boku może się wydawać, że rodzina faktycznie jest idealna, jednak w rzeczywistości jest inaczej i to pokazuje ta książka.


O książce:
Tytuł: Zupełnie normalna rodzina
Autor: M. T. Edvardsson
Wydawnictwo: Znak literanova
Oprawa: Miękka
Ilość stron: 496
Data premiery: 17 kwietnia 2019
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller


Idealna rodzina jest największym kłamstwem.Przed salą rozpraw siedzi mężczyzna. Czeka na przesłuchanie. Teraz zeznaje jego żona. Na ławie oskarżonych – ich dziewiętnastoletnia córka. Adam i Ulrika boją się o swoje dziecko. I ciągle nie wiedzą, co powiedzieć przed sądem.Są zupełnie zwyczajną rodziną. Adam jest pastorem, jego żona prawniczką. Mieszkają w niewielkim Lund i wspólnie wychowują dziewiętnastoletnią Stellę. Piątkowe wieczory spędzają z pizzą przed telewizorem, soboty w centrum handlowym.Pewnego dnia ten świat obraca się w pył – Stella zostaje aresztowana. Jest oskarżona o zamordowanie młodego mężczyzny.Co widział ojciec, czego nie mówi matka, co ukrywa córka?Mistrzowsko skonstruowana, opowiedziana z trzech perspektyw, nieodkładalna historia, o tym, co zdarzyło się w pewnej zupełnie normalnej rodzinie.Międzynarodowy bestseller – prawa zostały sprzedane do ponad 30 krajów.Są sprawy, do których nikt nie ma prawa się mieszać. Załatwia się je w rodzinie.



Krótko po tym kiedy Stella kończy dziewiętnaście lat zostaje zatrzymana przez policję pod zarzutem zamordowania starszego od siebie mężczyzny. Śledztwo dowodzi, że dziewczyna wiele czasu spędzała z Christhoperem, łączyły ich bliższe stosunki. Wszelkie dowody wskazują na to, że Stella była na miejscu zdarzenia i że to właśnie ona zamordowała Chrisa. Najgorsze jest to, że nastolatka nie ma alibi. Czy faktycznie ona to zrobiła, a może ktoś inny?

Stella dotychczas wiodła życie jak każda dziewczyna w jej wieku. Miała plany, marzenia, żeby wyjechać do Azji i robiła wszystko żeby je spełnić, dlatego też podjęła wakacyjną pracę w H&M. Pewnego dnia na imprezie poznaje starszego mężczyznę, który rozmawia jej przyjaciółką przy barze, wpada jej w oko. Kiedy Amina wcześniej wraca do domu, ona zostaje i odjeżdża do domu taksówką razem z Christhoperem i tak trafia do jego mieszkania. Facet imponuje jej, razem odwiedzają drogie hotele, spa i restauracje. Czy mężczyzna stanie na drodze przyjaźni Stelli i Aminy?

Rodzice Stelli robili wszystko, aby chronić dziewczynę. Najważniejsze było dla nich jej dobro, mimo tego że czasami popełniali złe decyzje, wierzyli że to dla dobra ich córeczki. Miłość rodzica dla dziecka jest silna i bezwarunkowa. Czy rodzice dają Stelli alibi? Czy ojciec potwierdzi, że w tym czasie dziewczyna była w domu?

Kto tak naprawdę zabił Christhopera?


Książka podzielona jest tak jakby na trzy części. W pierwszej to co się dzieje przestawione jest oczami ojca, w drugiej Stelli a w trzeciej matki. Rozdziały naprzemiennie pokazują to co się dzieje aktualnie lub to co działo się w przeszłości tej 'idealnej rodziny'. Książka wymaga skupienia, nie jest lekką lekturą, przynajmniej dla  mnie. Nie jest to taki typowy kryminał, thriller, nie leje się krew. Pokazuje ona to ile rodzice są wstanie zrobić dla swoich dzieci... nawet skłamać. Ja wiem, że to tylko książka, ale niektóre momenty były dla mnie straszne jako dla kobiety, matki. Stalla została zgwałcona na obozie przygotowującym do bierzmowania przez opiekuna, diakona a rodzice dla jej dobra nie zgłosili tego nigdzie, nawet nie starali się jej jakoś pomóc uporać z myślami. Dla mnie osobiście jest to niewyobrażalne. 
Ogólnie książka mimo tego, że nie jest łatwa to mi się podobała. Czytałam z zaciekawieniem co będzie dalej. Myślę, że warto po nią sięgnąć, szczególnie jeśli lubicie taką tematykę.

Dziękuję wydawnictwu Znak literanova za możliwość przeczytania książki jeszcze przed premierą.


Co aktualnie czytacie?

wtorek, 16 kwietnia 2019

Koszulki idealne na lato

Ten tydzień dopiero co się wczoraj zaczął, a ja już czekam na jego koniec. W pracy sporo się dzieje, w domu też przygotowania do świąt pełną parą, więc o jakimś dłuższym odpoczynku nie ma mowy. Powiem Wam szczerze, że z organizacją dnia u mnie ciężko, ale jakoś daję radę. 
Jak wiecie lato zbliża się wielkimi krokami, więc idealny czas na zakupy. Osobiście ostatnio wolę kupować przez internet, w sklepach stacjonarnych jakoś nie mogę nic ciekawego upolować. Jakiś czas temu natrafiłam na sklep internetowy TakeShop, o którym zresztą wspominałam Wam już kilka razy na blogu. Postanowiłam bliżej przyjrzeć się kategorii odzież damska i przygotować dla Was mały przegląd koszulek idealnych na lato.
Wiosną czy latem najczęściej noszę topy i koszulki z krótkim rękawem w neutralnych kolorach, takie które pasują do wszystkiego, czyli białe, szare i czarne, chociaż czasem mam ochotę zaszaleć z bardziej kolorowymi odcieniami. 
Pierwsza propozycja jest idealna dla przyjaciółek, koszulka z napisem FRIENDS świetnie sprawdzi się na wspólne wyjście na miasto czy zakupy. Występuje ona w kilku kolorach, więc każda może wybrać taki w jakim czuje się najlepiej.
Kolejna bluzeczka posiada mały element graficzny na klatce piersiowej w postaci torebki herbaty. Lubię takie niewielkie nadruki, są widoczne, ale nie przytłaczające.
Trzeci i czwarty T-shirt idealny jest dla fanek kotów. Sama miałam kiedyś kocurka, który był ze mną wiele lat, niestety zachorował, a teraz nie mam warunków do posiadania zwierząt, mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Kociaki mogą mi teraz towarzyszyć w postaci pluszaków lub właśnie nadruków na koszulce. Szara posiada małego kotka, który wisi na kieszeni, jakby miał zaraz wypaść, czarna zaś ma tylko kontury uszu i pyszczka. Sama nie wiem, która jest bardziej urocza. A Wam, która bardziej się podoba?


Jeśli tak jak ja lubicie postacie z bajek i kreskówek to spodobają Wam się koszulki z rysunkiem Myszki Miki i Minnie oraz krasnoludkiem z Królewny Śnieżki. Chyba nigdy nie wyrosnę z tych motywów. A Wy jak sądzicie, czy jest jakaś granica wieku, kiedy należy przestać nosić takie nadruki?
W oko wpadł mi również T-Shirt WIFE. MOM. BOSS., jednak nie jest on dla mnie z racji tego, że żoną nie jestem i na razie nie zapowiada się na zmiany tego statusu. Postanowiłam go tu jednak pokazać, ponieważ może komuś wpadnie w oko i się na niego zdecyduje. 
Ostatnie dwie propozycje to crop topy, czyli krótkie koszulki, które odsłaniają kawałek brzucha. Osobiście lubię je szczególnie do krótkich, czy długich spodni z wysokim stanem. W swojej szafie mam ich zaledwie kilka, więc przed wakacjami muszę zakupić jakieś nowe. Biały posiada czarne wiązania, które moim zdaniem dodają mu uroku, szary zaś ma ma mały element graficzny w postaci głowy kosmity. 


Podobają Wam się moje propozycje? Która najbardziej?



poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Niezbędnik w mojej łazience, czyli suchy szampon Batiste

Myślę, że każdy z nas ma taki produkt, którego co prawda nie używa codziennie, ale zawsze musi się być łazience i kiedy tylko zaczyna się kończyć kupujemy nowy na zapas. U mnie tak jest z suchym szamponem Batiste, nie może go zabraknąć. Co prawda dawałam szansę również innym markom, ale i tak zawsze wracam do tej. Szczerze mówiąc nie wiem ile zużyłam już opakowań tego produktu, ale na pewno było ich sporo. 


Suchy szampon umieszczony jest w metalowej butelce o pojemności 200 ml. Wyposażony jest w atomizer, który działa bez zarzutu. Mgiełka produktu równomiernie rozkłada się na włosach. Szata graficzna w każdej wersji zapachowej jest cudowna, kolorowa, przyciąga oko. Trzeba przyznać, że te butelki są widoczne w drogerii z daleka, wyróżniają się na półce. Na opakowaniu znajdziemy informacje na temat produktu, skład oraz sposób użycia.


Batiste w swojej ofercie ma wiele wersji zapachowych. Ja aktualnie posiadam Naughty, czyli połączenie orzeźwiającego, owocowego koktajlu połączonego z kwiatowymi nutami i wanilią. Party to również połączenie owoców z kwiatowymi nutami, jednak przeważają te pierwsze, na pierwszy plan wychodzi brzoskwinia i arbuz. Moją ulubioną wersją, do której często wracam jest Tropical czyli połączenie kokosa i egzotycznych owoców, jak tylko te zużyję to ponownie go zakupię. Aromat ten unosi się podczas aplikacji i jest wyczuwalny przez jakiś czas na włosach.


Atomizer wydobywa suchą, białą mgiełkę, która równomiernie osadza się na włosach. Po aplikacji należy go delikatnie wmasować we włosy u nasady i wyczesać. Szampon mimo białego koloru nigdy nie zostawił na moich ciemnych pasmach osadu, pozostałości produktu znikają podczas szczotkowania. Produkt świetnie odświeża, absorbuje nadmiar sebum. Włosy odzyskują świeżość i są odbite od nasady na kilka godzin. Nie podrażnia skóry głowy, nie wywołuje swędzenia. Nie wysusza, chociaż nie wiem co byłoby przy regularnym stosowaniu. Wiadomo, suchy szampon nie zastąpi tego normalnego, ale sprawdzi się w kryzysowych sytuacjach, kiedy nie mamy czasu aby umyć i wysuszyć włosów. Ja sięgam po niego kilka razy w miesiącu, czasem rzadziej w zależności od potrzeb.


Ciężko określić dokładnie jego wydajność, ponieważ sięgam po niego rzadko, więc mi wystarcza na kilka miesięcy. Przy częstszym stosowaniu wiadomo skończy się wcześniej. Cena szamponów Batiste to około 15 zł, więc moim zdaniem wychodzi to korzystnie, często można je dostać również na promocji. Z racji, że do wyboru jest wiele wersji, więc każdy powinien znaleźć coś dla siebie.


Używacie suchych szamponów? Macie swoich ulubieńców?

Miłego dnia! :)

niedziela, 14 kwietnia 2019

Idealna piżama dla każdego

Każda z nas chce wyglądać dobrze nawet w nocy podczas snu, prawda? Powiem Wam szczerze, że ja jeszcze jakiś czas temu nie zwracałam zbyt dużej uwagi na to w czym śpię, zazwyczaj był to jakiś za duży T-shirt. Ostatnio jednak zmieniłam trochę podejście i zaopatrzyłam się w kilka kompletów uroczych piżamek. Na rynku jest tak wiele różnych modeli, że wybór nie jest łatwy. Przeglądając sklep internetowy TakeShop w oko wpadły mi kolejne, postanowiłam je pokazać, może i Wam wpadnie któraś w oko.

Podczas wyboru piżamy kieruje się tym, abym czuła się w niej komfortowo, ale też żeby mi się podobała. Najczęściej wybieram takie z bluzką na ramiączkach i krótkimi spodenkami. Nie ma dla mnie różnicy czy to lato, czy zima. Mimo tego, że jestem strasznym zmarzluchem to nigdy nie śpię w piżamie na długie spodnie, czy długi rękaw, zamiast tego wolę się przykryć dodatkowym kocem. 
W oko od razu wpadły mi modele z koronką. Trzeba przyznać, że te propozycje są ładne, seksowne, ale też nie pokazują zbyt dużo. Są przewiewne, więc idealne na zbliżające się lato. Gdybym miała wybrać jedną z powyższych zdecydowałabym się na ostatnią, jest to piżama z jedwabiu z koronką. Niby zwyczajna, a jednak od razu mi się spodobała, kokardka na dekolcie i przy spodenkach dodaje jej uroku. Po za tym jak już wspominałam przy wpisie o strojach kąpielowych ostatnio bardzo lubię połączenie czarnego i białego koloru.


Świetnym pomysłem, szczególnie na jakąś imprezę typu piżama party jest kombinezon z jednorożcem czy innym zwierzakiem. Trzeba przyznać, że stają się one ostatnio bardzo popularne i na pewno są bardzo cieplutkie! 
Ostatnimi propozycjami, jakie postanowiłam Wam pokazać są piżamy z krótkim rękawem. Fani kreskówek mogą skusić się na szarą z królikiem bugsem, która posiada spodenki z wyższym stanem i koszulkę z nadrukiem uroczego zwierzątka. A Ci, którzy wolą koty mogą zakupić różową piżamkę z dołem w kratkę lub z długimi spodniami z rysunkami kociaków bawiących się kłębkami wełny. Myślę, że każdy bez problemu znajdzie coś dla siebie, chociaż trzeba przyznać, że ciężko zdecydować się tylko na jedną.

Na jakie piżamy stawiacie? Zwracacie uwagę na to w czym śpicie?

Miłego dnia! :)

piątek, 12 kwietnia 2019

Zrzucam skórę na wiosnę, czyli zabieg do stóp Marion

Mamy wiosnę, no dobra przynajmniej w kalendarzu, bo za oknem niestety pogoda bardziej jesienna jest zimno, szaro i ponuro. Jest to czas kiedy obuwie zimowe zmieniamy na letnie i coraz częściej pokazujemy stopy. Ważne jest, aby były one zadbane i ładnie się prezentowały. Ja swoje niestety trochę zaniedbałam zimą, dlatego postanowiłam coś z nimi zrobić i zdecydowałam się na zabieg złuszczający z Marion. Powiem Wam szczerze, że nigdy jakoś nie miałam przekonania do takich skarpetek, ale zaryzykowałam. Czy jestem zadowolona? O tym w dalszej części wpisu.


W niewielkim, różowym kartoniku umieszczone są dwie saszetki z płynem złuszczającym (2x20 ml) oraz dwie pary skarpetek jedne dla kobiet, drugie na mężczyzn. Na opakowaniu umieszczone są informacje o produkcie, jego skład oraz wyjaśnione jest w jaki sposób należy wykonać zabieg. Szata graficzna ładna, ale nie jest to produkt, który wyróżnia się na półce i rzuca się w oczy z daleka. Kartonik nie jest zafoliowany, a szkoda, ponieważ w drogerii każdy może go otworzyć i później może się wydarzyć, że czegoś brakuje. 


Zabieg jest łatwy w wykonaniu. Wybrałam skarpetki dla kobiet, do każdej z nich przelałam saszetkę z płynem. Konsystencja przypomina wodę o alkoholowym zapachu. Trochę brakuje mi w opakowaniu jakiejś tasiemki, aby zabezpieczyć folię przy kostce. Następnie założyłam ciepłe skarpetki frotte i zabrałam się za czytanie książki. Zabieg na stopach trzymałam trochę ponad 90 minut. W tym czasie czułam naprzemiennie ciepło i zimno. Podczas zdejmowania skarpetek trzeba uważać, aby nie rozlać pozostałości płynu. Po zmyciu poczułam okropne zimno, stopy za nic w świecie nie chciały się rozgrzać, na szczęście udało mi się zasnąć, a rano już było dobrze.


Początkowo nic się nie działo, ale wiedziałam, że skarpetki potrzebują czasu. Czwartego dnia po zabiegu na podeszwie zobaczyłam malutkie bąbelki, a kolejnego było ich już więcej i skóra zaczęła delikatnie schodzić. Nie zrobiłam zdjęcia, ale widok nie należał do zbyt przyjemnych. Następnie naskórek złuszczył z palców, śródstopia i... cisza, jakby wszystko stanęło. Dokładnie 9 dnia od wykonania zabiegu coś zaczęło się dziać na piętach, ale tutaj już nie było efektów wow jak na podeszwie. Skóra zeszła cienką warstwą, a stan pięt nie poprawił się jakoś bardzo. Nie wymagałam od nich nie wiadomo czego, ale liczyłam że usunie zgrubienia i częściowo to zrobił, ale nie do końca.


Tak jak mówiłam, są to moje pierwsze skarpetki złuszczające, więc nie mam porównania z innymi. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem zadowolona z efektów, bo jestem, jednak czuję niedosyt. Po tym co działo się na podeszwie liczyłam, że to samo stanie się na piętach, na czym najbardziej mi zależało, no ale cóż, może po prostu wymagałam od nich zbyt dużo. Cena skarpetek to około 10 zł, w sklepach internetowych można dostać je jeszcze taniej.
Myślę, że za jakiś czas dam szansę innym skarpetkom złuszczającym, polecacie jakieś?


Stosujecie skarpetki złuszczające? Znacie te z Marion?

Miłego dnia! :)

czwartek, 11 kwietnia 2019

Idealny strój kąpielowy na wakacyjny wyjazd

Sezon urlopowy zbliża się wielkimi krokami, pewnie większość z Was ma już zaplanowane wyjazdy wakacyjne, prawda? Wybieracie wypoczynek w kraju, czy jednak za granicą? Ja szczerze mówiąc jeszcze nie wiem, pewnie wyskoczy coś na spontanie. Podczas takiego wyjazdu na pewno przyda się odpowiedni strój kąpielowy, taki w którym będziemy czuć się dobrze i komfortowo. Ja co prawda w swojej kolekcji mam kilka modeli, ale postanowiłam zaopatrzyć się w kolejny, wiadomo w kobiecej szafie zawsze znajdzie się miejsce. Zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu idealnego bikini dla mnie i natrafiłam na wiele fajnych modeli w sklepie internetowym TakeShop, postanowiłam pokazać te, które najbardziej wpadły mi w oko, może i Wam się spodobają.


Jestem fanką stroi dwuczęściowych, szczególnie jeśli wybieram się na plażę. Nie mam problemu z odkrywaniem brzucha, może nie jest idealny po ciąży, ale co z tego, nie muszę przecież wyglądać jak modelka. 
Jako pierwszy w oko wpadł mi model, którego biustonosz posiada śliczną falbankę. Jest to idealna propozycja dla osób z małym biustem, który optycznie się powiększy. Dolna część bikini posiada wysoki stan, dzięki czemu pomoże ukryć ewentualne niedoskonałości w tej okolicy. Całość jest w ładnym, granatowym kolorze z kwiatowym motywem. 
Druga propozycja pokazuje zdecydowanie więcej, głęboki dekolt i mocno wycięta dolna część. Podoba mi się szczególnie góra, która ładnie eksponuje biust. Czarny kolor pięknie podkreśla słoneczną opaleniznę. 
Ostatnia propozycja w przypadku tych dwuczęściowych to biało czarny strój w paski. Ostatnio jestem fanką właśnie takiego motywu i pewnie dlatego zwróciłam na niego uwagę. 



Przygotowując się do tego wpisu uświadomiłam sobie, że ostatnio kostium jednoczęściowy miałam w czasach gimnazjum, kiedy na zajęciach wychowania fizycznego obowiązkowe były wyjazdy na basen. Był on wtedy zwyczajny i szczerze mówiąc mi się nie podobał. Te które pokazuje powyżej diametralnie różnią się od tamtego. 
Pierwsza moja propozycja to biały kostium w cienkie, czarne paski z kokardką pod biustem. Posiada on częściowo odkryte plecy i krzyżujące się z tyłu ramiączka. 
Motyw z kreskówek na ubraniach tylko dla dzieci? Nic bardziej mylnego, bardzo lubię Myszkę Miki i kiedy zobaczyłam z nią strój wiedziałam, że muszę go pokazać. Z tego co widziałam dostępne są również modele z innymi postaciami z bajek, także każdy znajdzie coś dla siebie.
Trzecia propozycja to model bardziej zmysłowy, seksowny. Głęboki dekolt i wstawki z koronki dodają mu uroku. Jest to raczej kostium dla odważnych kobiet, nie każda będzie się w nim dobrze czuła. 
Ostatni strój posiada zabudowaną górę materiałem, który krzyżuje się na dekolcie. Pod biustem posiada małe rozcięcie, niby zwyczajny kostium, a jednak ma swój urok. Myślę, że idealnie sprawdzi się zarówno na basen jak i na plażę. 

Wpadła Wam w oko któraś z moich propozycji? Wolicie stroje jedno czy dwuczęściowe?

Miłego dnia! :)

środa, 10 kwietnia 2019

Regenerujący płyn micelarny, Nature Queen

Wiele razy, zarówno na blogu jak i na instagramie wspominałam o marce Nature Queen, to dzięki niej przekonałam się do peelingów solnych, które są genialne. Jakiś czas temu otrzymałam do przetestowania ich nowości, czyli produkty do pielęgnacji twarzy, tonik, olejek do demakijażu, pianka do mycia twarzy i płyn micelarny. Jedne są lepsze, inne trochę gorsze, dzisiaj jednak chciałabym się skupić na tym ostatnim, czyli płynie micelarnym.


Płyn umieszczony jest w buteleczce wykonanej z ciemnego plastiku. Patrząc pod światło można zobaczyć ile produktu zostało jeszcze w środku. Umieszczona na opakowaniu naklejka jest wykonana z matowego papieru, pod wpływem wilgoci nie odmacza się, ani nie zrywa. Szata graficzna skromna, ale ładna, rzuca się w oczy. Na naklejce umieszczone są informacje na temat produktu, skład oraz sposób użycia. Buteleczka wyposażona jest w zamknięcie typu flip top, nawet przy długich paznokciach otwarcie nie sprawia problemu. Jest ono jednak na tyle szczelne, że można zabrać go ze sobą w podróż bez obawy o rozlanie. Otwór niewielkiej wielkości, wydobycie odpowiedniej ilości płynu jest szybkie i łatwe.


Płyn micelarny jak na micela przystało ma postać wody, w tym przypadku jest ona bezbarwna. Zapach przyjemny, jakby lekko kwiatowy. słodki. Nie jest bardzo intensywny, ale jednak unosi się podczas używania. Osoby, które w pielęgnacji twarzy sięgają po produkty bezzapachowe nie będą z niego zadowolone. Mi osobiście on nie przeszkadza, polubiłam się z nim.


Po płyn micelarny Nature Queen sięgam zarówno rano jak i wieczorem. Zaraz po przebudzeniu cudownie odświeża i orzeźwia skórę, usuwa nocne zabrudzenia i pozostałości kosmetyków pielęgnacyjnych. Wieczorem zaś oczyszcza cerę po całym dniu i usuwa makijaż, o ile go nakładałam. Płyn bardzo dobrze radzi sobie z rozpuszczaniem kosmetyków kolorowych takich jak podkład, puder, bronzer czy cienie do powiek. Buzia jest czyściutka, mimo to i tak zawsze sięgam jeszcze po żel do mycia twarzy lub piankę, aby mieć pewność, że nic nie zostało na skórze. Problem pojawia się jednak przy tuszu do rzęs, szczególnie w te dni, kiedy nakładam więcej niż jedną warstwę. Płyn nie do końca go usuwa i muszę wspomagać się innym produktami. Produkt jest delikatny dla skóry, nie wysusza jej, ani nie podrażnia, a wręcz przeciwnie delikatnie nawilża i koi.


Wydajność standardowa jak to w przypadku płynu micelarnego bywa, dość szybko ubywa z butelki. U mnie wystarczy na jakieś 3 tygodnie codziennego używania, więc tragedii nie ma. Płyn kosztuje 24,70 zł i można zakupić TUTAJ. Chociaż nie jest idealny to i tak się z nim polubiłam i kto wie, może za jakiś czas do niego wrócę. Niedługo napiszę również o pozostałych produktach do pielęgnacji twarzy Nature Queen, w pierwszej kolejności będzie to chyba tonik, więc zapraszam do śledzenia bloga.


Znacie markę Nature Queen? Lubicie?

Miłego dnia! :)