Obserwatorzy

Sprawdź!

Akcesoria do makijażu - sprawdź opinie

niedziela, 30 czerwca 2019

Czy warto wybrać się na depilacje laserową?

Lato w pełni, słońce przygrzewa. Na co dzień stawiamy na zwiewne stylizacje, które odsłaniają większą część ciała, krótkie spodenki, spódniczki, topy to codzienność. Najpierw jednak warto zadbać o piękną, gładką skórę bez zbędnego owłosienia. Metod depilacji jest wiele, do wyboru mamy tradycyjne golenie maszynką, kremy do depilacji, wosk, pastę cukrową, a także depilację laserową o której właśnie będzie ten wpis. 



Depilacja laserowa to zabieg do którego wykonania wykorzystywana jest wiązka światła lasera. Przenika ona w głąb skóry niszcząc cebulki włosa wraz z ich korzeniami, dzięki czemu owłosienie nie odrasta a ciało pozostaje gładkie. Warto pamiętać, że czym włoski są ciemniejsze i grubsze tym efekt jaki uzyskujemy dzięki zabiegowi jest lepszy. Aby usunąć owłosienie z danej partii ciała nie wystarczy jednak jeden zabieg, ponieważ laser działa tylko na włosy w fazie wzrostu, przez co trzeba go powtarzać, ile razy dokładnie Wam nie powiem, ponieważ jest to ustalane indywidualnie. Sesje depilacji laserowej wykonywane są co 5-6 tygodni. 

Depilacji laserowej można poddać właściwie całe ciało, wykluczone są jedynie okolice brwi. Dlaczego? A no dlatego, że są one umieszczone za blisko oczu i może dojść do uszkodzenia wzroku. Podczas zabiegu zarówno pacjent jak i obsługa muszą mieć założone specjalne okulary ochronne, aby odpowiednio zadbały o oczy.

Pamiętajcie jednak, że niestety nie każdy może zdecydować się na taką formę depilacji. Przeciwwskazaniami do zabiegu jest m.in. ciąża, cukrzyca, bielactwo, padaczka, łuszczyca czy także przyjmowanie leków fotouczulających. Depilacji nie powinno się również przeprowadzać na opalonym ciele, ponieważ ze względu na większą ilość melaniny laser może nawet poparzyć skórę. 

Decydując się na zabieg depilacji laserowej warto wybrać sprawdzony salon/gabinet w którym pracują profesjonaliści. Jednym z takich miejsc jest DepiCare, na ich stronie znajdziecie dowiecie się jeszcze więcej na temat depilacji oraz znajdziecie ich aktualny cennik.


Co myślicie na temat depilacji laserowej? Myślicie nad takim zabiegiem, a może już z niego skorzystałyście? Jak wrażenia?

sobota, 29 czerwca 2019

Książka na wieczór: Twoja kolej na śmierć, Peter James

Jestem ciekawa jak to jest u Was. Czy sięgacie regularnie po książki? Lubicie czytać? Jaki gatunek jest Waszym ulubionym?
Ja miałam długą przerwę w czytaniu, zawsze twierdziłam że nie mam na to czasu, że są inne ważniejsze rzeczy do zrobienia. Powiem Wam jednak, że odkąd zaczęłam czytać chociaż po kilka stron dziennie czuje się lepiej. Książki pomagają rozwijać naszą wyobraźnię, poszerzają słownictwo i poprawiają ortografię. Najczęściej sięgam po kryminały, thrillery, czasami po coś lżejszego, co zresztą pewnie zauważyliście jeśli obserwujecie mnie już dłuższy czas. 
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją książki "Twoja kolej na śmierć", którą napisał Peter James. Już teraz mogę Wam powiedzieć, że jest genialna i warto po nią sięgnąć, o ile oczywiście lubicie thrillery. Jeśli chcecie się dowiedzieć o niej więcej to zapraszam do dalszej lektury.


O książce:
Tytuł: Twoja kolej na śmierć
Autor: Peter James
Wydawnictwo: Albatros
Oprawa: miękka
Ilość stron: 464
Data premiery: 5 czerwca 2019
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller

Czy w spokojnym nadmorskim kurorcie pojawił się pierwszy seryjny zabójca od 80 lat…?
Ostatnie słowa, które wypowiedziała narzeczona do Jamiego Balla, padły w trakcie przerażającej rozmowy telefonicznej. Chwilę wcześniej Logan Somerville wjechała na znienawidzony przez siebie parking podziemny pod budynkiem, w którym mieszkali. Bała się tego miejsca. Kilka sekund po tym, jak Jamie usłyszał w słuchawce krzyk ukochanej, połączenie zostało przerwane. Policja błyskawicznie przyjechała na miejsce, ale Logan już tam nie było. Samochód stał jak gdyby nigdy nic, zaparkowany na swoim miejscu. W środku leżał telefon.
Tego samego popołudnia robotnik pracujący w parku w innej części miasta wykopał zwłoki dwudziestokilkuletniej kobiety. Jak się okazało, nie żyła od 30 lat. Komisarz Roy Grace nie pomyślał nawet, że te dwa zdarzenia mogło coś łączyć. Jednak niedługo później kolejna kobieta mieszkająca w Brighton zaginęła, a w innej części miasta ponownie znaleziono ciało.
W tym samym czasie do drzwi znanego londyńskiego psychiatry zapukał człowiek, który twierdził, że ma informacje o Logan. Od tego wydarzenia Roy Grace nie mógł spać spokojnie. Coś podpowiadało mu, że w słowach nieznajomego tkwi klucz do rozwiązania zagadki przestępstw z Brighton – teraźniejszych i przeszłych…


Kiedy zobaczyłam na okładce informacje, że na całym świecie zostało sprzedane ponad 18 milionów egzemplarz podejrzewałam, że to musi być świetna. Nie czytałam wcześniej książek tego autora, więc nie wiedziałam czego się spodziewać, jednak z każdą kolejną stroną wiedziałam, że chcę przeczytać inne jego dzieła.

Głównym bohaterem książki jest nadinspektor Roy Grace, który wraz ze swoim zespołem zmierzyć musi się z seryjnym mordercom zwanym wypalaczem, który pojawia się w nadmorskim kurorcie. Ofiary są przez niego starannie wybierane, są do siebie podobne, muszą być młode i mieć długie brązowe włosy. Zanim je porywa skrupulatnie nad nimi pracuje, wie o nich wszystko, gdzie mieszkają, pracują, z kim się spotykają itd. Morderca nazywa ofiary swoimi projektami, które gwałci, torturuje, a ostatecznie zabija. Twierdzi, że każda z tych kobiet jest jego własnością, dlatego też na ich ciele wypala gorącym żelazem napis "I nie żyjesz"

Śledztwo wcale nie jest takie łatwe jakby początkowo się wydawało, seryjna morderca doskonale wie co robi i jak ma się ukrywać. Co ciekawe, początkowo nikt z policji nie zdaje sobie sprawy, że wypalaczem jest osoba na którą często napotykają. 

Kto okaże się sprytniejszy, czy będą to detektywi, czy jednak morderca? Czy uda im się go złapać, a może mimo wszystko ucieknie? Ile kobiet uda mu się zabić? Dlaczego to robi?
Na te pytania będziecie mogli sobie odpowiedzieć po przeczytaniu książki.


Książkę czyta się dość szybko, podzielona jest na rozdziały, jedne opowiadają o postępie w śledztwie policjantów i ich życiu, drugie zaś opisują postępowanie mordercy. Muszę przyznać, że thriller jest bardzo ciekawy, trzyma w napięciu i ciężko się oderwać od lektury. Nie jest to książka w której leje się dużo krwi, chociaż pewne momenty do najprzyjemniejszych nie należą i mogą trochę obrzydzać. Wiem jednak, że fanom takich książek to nie przeszkadza, bo w większości thrillerów, czy kryminałów takie wątki się pojawiają. Ja ze swojej strony polecam tą książkę całym serduszkiem!


Dziękuję Wydawnictwu Albatros za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki, fakt że otrzymałam ją w ramach współpracy nie wpłynął na tekst recenzji.

Co aktualnie czytacie?

czwartek, 27 czerwca 2019

Ratunek na poparzenia słoneczne, czyli żel Thermi

W Polsce lato w pełni, temperatury cały czas idą w górę, słoneczko świeci. Jak już wiele razy wspominałam, lubię taką pogodę, dopiero w takie dni czuję że żyję. No dobra, przyznaje, wczoraj kiedy termometr pokazywał już prawie czterdzieści kresek to tak miło nie było, ale narzekać nie będę. 
W takie dni bardzo łatwo o poparzenia słoneczne, które niestety do najprzyjemniejszych nie należą, chociaż powiem Wam, że tylko raz mi się to zdarzyło. Było to już kilka lat temu, spędziłam kilka godzin na plaży i to w największe słońce, po fakcie wiedziałam, że była to głupota, no ale cóż. Na szczęście ze względu na ciemną karnacje zaczerwienienia szybko zeszło i skóra nie zeszła. 
Wiem jednak, że wielu osobom poparzenia słoneczne zdarzają się o wiele częściej niż mi i szukają sposobu jak poradzić sobie z dyskomfortem. Znalazłam na to idealny produkt, a dokładnie żel pielęgnująco-łagodzący Thermi.


Żel umieszczony jest w białej tubce o pojemności 75 ml. Jest na tyle mała, że spokojnie można ją wrzucić do torebki, bagażu czy też do apteczki. Nakrętka łatwo się odkręca a pod nią znajduje się mały otwór przez którą bez problemu można wydobyć zawartość. Tubka dodatkowo umieszczona jest w kartoniku na którym znaleźć można informacje na temat produktu, wskazania oraz skład. Opakowanie jest przejrzyste i czytelne, szata graficzna skromna, ale ładna. 


Konsystencja żelowa, przeźroczysta, pod wpływem ciepła skóry zaczyna się topić. Na ciele łatwo się rozprowadza i szybko się wchłania. 
Produkt posiada bardzo delikatny, świeży, jakby lekko miętowy zapach. Wyczuwalny jest podczas wydobywania z opakowania, później się ulatnia, więc nie powinien on nikomu przeszkadzać.


Żel pielęgnacyjąco-łagodzący Thermi ma kilka zastosowań, u mnie w pierwszej kolejności był on wypróbowany na poparzenia słoneczne i muszę przyznać, że sprawdza się idealnie. Mój chłopak jakiś czas temu pracując na działce spalił sobie strasznie plecy, postanowiłam poratować go tym żelem i przy okazji sprawdzić czy działa. R. już podczas smarowania mówił, że czuje ulgę. Pojawiło się przyjemne chłodzenie, które zmniejszyło dyskomfort, a przy okazji produkt delikatnie nawilżył skórę. Kilka zastosowań w odstępie paru godzin i zaczerwienienie zniknęło, obyło się bez bąbli i schodzącej skóry.
Żel Thermi sprawdza się również na wszelkiego rodzaju podrażnienia, np. po depilacji. U mnie szczególnie latem po goleniu na nogach pojawiają się czerwone plamki, skóra swędzi. Wystarczy cienka warstwa żelu i problem po kilkunastu minutach znika.
Oprócz tego po żel warto również sięgać w przypadku ukąszeń owadów, np. komarów. Produkt pomaga zniwelować swędzenie i sprawia, że bąbel szybciej znika. 


Trzeba przyznać, że żel Thermi jest produktem uniwersalnym, ma wiele zastosowań. Moim zdaniem warto mieć go w swoim domu, tym bardziej że cena nie jest wysoka, kosztuje około 10 zł. Ja na pewno zaopatrzę się w kolejne opakowanie i zabiorę go ze sobą na wakacje.


Znacie żel pielęgnacyjno-łagodzący Thermi?

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Bielenda Cloud Mask, czyli maseczki bąbelkujące

Tak siedzę i się zastanawiam czy jest jakaś opcja, żeby wydłużyć dobę? Dwadzieścia cztery godziny to ostatnio dla mnie zdecydowanie za mało, przez co zaniedbuje niektóre sprawy, m.in. bloga. Mam nadzieję, że z czasem to się jednak unormuje i wpisy będą się znowu pojawiać regularnie.

Nie będę jednak przedłużać, przejdźmy od razu do tematu, czyli maseczek bąbelkujących Bielenda Cloud Mask. Kupiłam je kilka miesięcy temu w Rossmannie na jakiejś promocji, ostatnio jednak podjęłam decyzje, że czas je wypróbować i zabrałam się za testy. Jak się u mnie sprawdziły? Czy kupię maseczki ponownie? Tego dowiecie się z dalszej części wpisu.


Maseczki umieszczone są w saszetkach w kształcie chmurki o żywych, energetyzujących kolorach. Trzeba przyznać, że rzucają się w oczy z daleka i ciężko ich nie zauważyć będąc na zakupach w drogerii. Opakowania mają przejrzystą szatę graficzną, można znaleźć na nich opis produktu, skład oraz sposób użycia.
Maseczki mają płynną, żelową konsystencje w kolorze takim jak ich opakowania. Już po chwili od nałożenia zaczynają bąbelkować i pojawia się cudowne łaskotanie skóry, uwielbiam to uczucie. Biała piana jaka się pojawia jest lekka, a zarazem taka dosyć sztywna, nie spada z twarzy, można spokojnie w niej chodzić. Po zaprzestaniu bąbelkowania należy pozostałości wmasować w skórę, zostawić na kilka chwil i spłukać, co nie sprawia problemu. 


Jeśli chodzi o zapach to najintensywniejszy jest od podczas aplikacji, następnie stopniowo się ulatnia. 

Moje serduszko pod tym względem podbiła maseczka Mango Balango! Ma ona śliczny aromat owoców tropikalnych, przeważa mango jak sama nazwa zresztą wskazuje. Zapach jest naturalny, aż chciałoby się zjeść!

Merry Berry pachnie jagodami, jednak nie są one tak do końca naturalne, mają niestety dodatek sztucznego aromatu. Nie mówię, że jest zły, ale spodziewałam się czegoś lepszego.

W przypadku Banana Cabana to pierwsze co przyszło mi na myśl po aplikacji to syrop z dzieciństwa, nie pamiętam już czy był on na gorączkę czy na co, ale pachniał słodko, bananowo, a smaku był okropny. Aromat maseczki ma w sobie delikatną nutę sztuczności, ale to jak chyba większość produktów z tym owocem.

Ostatnia maseczka czyli Mohito Despacito ma zapach przyjemny, rześki, taka limonka z dodatkiem niewielkiej ilości cukru. 


Maseczki Cloud Mask umilają pielęgnację, stosować je można zarówno wieczorem dla zrelaksowania się po całym dniu obowiązków jak i rano, aby pobudzić się do życia. Myślę, że nawet osoby, które nie są przekonane do maseczek te polubią ze względu na śliczne opakowania, wygodne stosowanie i cudowną chmurkę jaką tworzą na twarzy. Jeśli chodzi o działanie to mają one podobne, nie różnią się od siebie jakoś szczególnie. Maseczki dobrze odświeżają, delikatnie oczyszczają i wygładzają skórę. Buzia jest przyjemna w dotyku, rozjaśniona i delikatnie nawilżona. To ostatnie jednak jest dla mnie zbyt słabe i nałożenie kremu jest konieczne, jednak to nie problem. 
Maseczki Cloud Mask bardzo polubiłam i chętnie skuszę się na nie ponownie. Mam nadzieję też, że Bielenda pomyśli o kolejnych, nowych wersjach zapachowych. 


Znacie Cloud Mask? Lubicie maseczki bąbelkujące?

wtorek, 18 czerwca 2019

Pudełko BeGlossy: Owocowe odkrycia

Od jakiegoś roku, a nawet i dłużej obiecywałam sobie, że nie zakupię więcej pudełek z kosmetykami w ciemno. Kiedyś przed kilka miesięcy subskrybowałam pewien box, niestety mówiąc szczerze więcej razy się byłam zawiedziona niż zadowolona. W weekend jednak na InstaStory u Izy zobaczyłam zapowiedź najnowszego, czerwcowego pudełka BeGlossy i przepadłam, było tak kuszące, że musiałam zamówić. Z racji tego, że znalazłam kod rabatowy, zapłaciłam za niego 39 zł. Czy było warto? O tym poniżej.


Pudełko BeGlossy: Owocowe odkrycia dotarło do mnie dzisiaj, od razu zabrałam się za zrobienie zdjęć i siadłam do pisania, żeby podzielić się z Wami pierwszy wrażeniem na jego temat. 
W środku znalazłam 6 kosmetyków pełnowymiarowych, a właściwie 7, ponieważ dwa są takie same oraz próbki, jako prezent od firmy. Dodatkowo klientki VIP, czyli osoby które posiadają aktywny pakiet na 6 lub 12 miesięcy, albo mają subskrypcję przez minimum 6 miesięcy, otrzymały Rozjaśniające serum z utrastabilną witaminą C z Bielendy Professional. Ja akurat do tych osób nie należę, a szkoda, ponieważ witaminę C w kosmetykach bardzo lubię.


W moim pudełku znalazł się :

Nawilżający żel pod prysznic Biała Brzoskwinia i Nektarynka, Le Petit Marseillais - ten żel już akurat miałam i bardzo dobrze go wspominam! Ma cudowny zapach, który umila kąpiel, dobrze oczyszcza i nie wysusza skórę. Żel zabiorę chyba ze sobą na wakacje, ponieważ ma szczelne i poręczne opakowanie.

Dezodorant w kulce Ipanema Nights, Fa - za dezodorantami w kulce nie przepadam, zdecydowanie wolę te w sprayu. Ten jednak chętnie zużyję, ponieważ zapach bardzo mi się podoba. Połączenie jaśminu i marakui to strzał w 10. Wersja ta występuje zamiennie z Amazonia Spirit. 

Pielęgnująca pomadka do ust Mango Shine, Nivea - ostatnio zastanawiałam się nad tą pomadką będąc na zakupach w Rossmannie, ale nie kupiłam. Cieszę się, że w pudełku znalazła się właśnie ta wersja, uwielbiam mango i mam nadzieję, że zapach nie będzie sztuczny.

Złuszczające kwasy w chusteczce do ciała, Tołpa - ten produkt akurat podoba mi się najmniej. Nie wiem czy dwie chusteczki wystarczą na całe ciało, po za tym w peelingach lubię uczucie drapania, masażu, a z tym kosmetykiem tego nie otrzymam.


Avocado Vegan Mask - Maska w płachcie, L'Biotica - jak wiecie uwielbiam maseczki do twarzy, lubię też tą markę, więc jestem jej bardzo ciekawa, tym bardziej że jest to nowość. W pudełku znaleźć można jedną z trzech wersji: Avocado, Papaya lub Raspberry, mi trafiła się ta pierwsza. Mówiąc szczerze, wolałabym owocową, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Na pewno wypróbuję i dam Wam znać czy się sprawdziła.

Kremowy rozświetlacz z linii Summer Festival, AA Wings of Color - uwielbiam rozświetlacze, szczególnie latem, pięknie podkreślają opaleniznę. Zdecydowanie wolę prasowane, ale dam mu szansę. Pierwsze testy już za mną, co prawda tylko na dłoni, ale efekt bardzo mi się podoba, jest błysk i to dość mocny. 

Próbki Animal BB Cream SPF 50, Skin 79 - jest to prezent od firmy. Te kremy ciekawią mnie od dawna, sporo dobrego czytałam na ich temat, teraz mam okazję sprawdzić i dopasować odpowiedni odcień dla siebie. Kto wie, może pierwsze wrażenie będzie na tyle pozytywne, że skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie.


Mówiąc szczerze, po zapowiedzi jaką zobaczyłam spodziewałam się czegoś bardziej wow, a tu no cóż.. kosmetyki łatwo dostępne, do kupienia w większości drogerii. Nie mogę jednak powiedzieć, że jestem nie zadowolona, bo wszystkie produkty chętnie wypróbuję, nic się nie zmarnuje. 
Czy skuszę się na pudełko w kolejnym miesiącu? Myślę, że tak! Dlatego spodziewajcie się podobnego wpisu w lipcu.


Co sądzicie o zawartości czerwcowego BeGlossy?

niedziela, 16 czerwca 2019

Dzień Ojca - pomysły na prezent

Dzień dobry, co tam u Was? Jakie plany na niedzielę?
Wielkimi krokami zbliża się Dzień Ojca, który obchodzony jest corocznie 23 czerwca. W Polsce tradycja ta rozpoczęła się w 1965 roku i trwa do dnia dzisiejszego. Święto to mimo kilkudziesięcioletniej tradycji nie dorównało jeszcze popularnością Dniowi Matki, ale z roku na rok jest coraz lepiej. Moim zdaniem warto swoim tatusiom podarować choćby mały podarunek, aby wiedzieli, że o nich pamiętamy. Pomyślałam więc, że przygotuję wpis z propozycjami prezentów, może akurat wpadnie Wam coś w oko, szczególnie jeśli nie macie jeszcze konkretnego pomysłu. Pamiętajcie jednak, że nawet najdroższy prezent nie zastąpi rozmowy i wspólnie spędzanego czasu, więc oprócz podarunku warto znaleźć czas na pogawędkę, albo wspólny wypad za miasto. 


1. Książka/film - to dobry pomysł dla mężczyzn którzy w wolnym czasie lubię usiąść w fotelu, odpocząć, coś poczytać lub obejrzeć. Warto zerknąć na nowości wydawnicze jest ich ostatnio sporo, więc na pewno wypatrzycie coś odpowiedniego dla swojego taty. 

2. Zestaw narzędzi dla majsterkowicza - jeśli Ojciec lubi majsterkować, większość wolnego czasu spędza w garażu naprawiając coś to warto zastanowić się nad zakupem narzędzi, może nowa wkrętarka, zestaw kluczy czy młotków? Oczywiście najlepiej najpierw zorientować się czego akurat potrzebuje, bo bez sensu kupować mu kolejną wiertarkę, jeśli np. kupił sobie nową pół roku temu. 


3. Portfel - jest to przedmiot, który każdy mężczyzna ma zawsze przy sobie. Na rynku dostępne jest wiele modeli wśród których na pewno znajdziemy coś co idealnie pasować będzie dla naszego ojca. W mojej rodzinie zawsze powtarza się, że portfela nie kupuje się samemu, a powinno się go otrzymać w prezencie, więc to świetna okazja.

4. Koszulka z nadrukiem - kolejnym świetnym pomysłem jest koszulka ze nadrukiem z okazji dnia ojca, które zakupić można w sklepie internetowym megakoszulki.pl. Do wyboru jest wiele modeli, rozmiarów i kolorów, więc na pewno wpadnie Ci oko bluzka idealna dla taty i podejrzewam, że tak jak w moim przypadku nie będzie to jedna.

5. Dobry alkohol - butelka wina lub whiskey dla konesera będzie świetnym pomysłem z którego na pewno tata się ucieszy, o ile nie ma przeciwwskazań żeby od czasu do czasu sięgnął po kieliszek czegoś mocniejszego. Kupując alkohol w ładnej butelce karafce będzie dobrze prezentować w barku, a po opróżnieniu zawartości można znaleźć do niej jakieś inne zastosowanie. 

6. Perfumy/kosmetyki - oczywiście jak na blogerkę kosmetyczną przystało również taki punkt na tej liście znaleźć się musi. Perfumy sprawdzą się o ile znamy ulubione nuty zapachowe osoby, która ma być nimi obdarowana. Myślę jednak, że ojciec jest bardzo bliską nam osobą i znalezienie odpowiedniego zapachu nie będzie sprawiać nam problemu. W przypadku kosmetyków warto zerknąć na zestawy wśród których znaleźć można krem nawilżający, balsam po goleniu czy też żel pod prysznic, raczej takie podstawowe produkty, bo raczej mało który tato da się przekonać do maseczek.


(źródło zdjęć : google.pl)

Co sądzicie o moich propozycjach? Co planujecie kupić swoim Ojcom?

piątek, 14 czerwca 2019

Książka na wieczór: Niepokorna królowa, Meghan March

Kiedy skończyłam czytać w lutym książkę "Król bez skrupułów" o której pisałam tutaj nie mogłam doczekać kolejnej części tej historii. Tym bardziej, że po zakończeniu czułam zdecydowanie niedosyt, chciałam dowiedzieć się do będzie dalej już, teraz, zaraz. Na "Niepokorną królową'' jednak musiałam trochę poczekać i wiecie co? Było warto, jednak już mogę Wam powiedzieć, że z niecierpliwością czekam na kolejną! 


O książce:
Tytuł: Niepokorna królowa
Autor: Meghan March
Tytuł serii: Mount Trilogy (tom 2)
Wydawnictwo: EditioRed
Oprawa: miękka
Ilość stron: 232
Data premiery: 15 maj 2019
Kategoria: literatura obyczajowa, romans, erotyk

Keira Kilgore ma ognisty temperament i cudowne ciało. Ta silna, odważna kobieta nade wszystko ceni niezależność - choć stanowi własność tyrana. Nie ma prawa decydowania o swoim losie, mimo że podejmuje decyzje biznesowe jako właścicielka i szefowa rodzinnej destylarni. Jeszcze całkiem niedawno wierzyła, że jest wdową, jednak okazało się, że jej uznany za zmarłego mąż żyje. I jest równie podły jak dawniej!
Lachlan Mount stanowi prawo i ustala zasady w Nowym Orleanie. Nikt nawet nie próbuje kwestionować jego żądań. Gdy sięgnął po Keirę, oczywiste było, że odtąd jest jego zabawką. Dziewczyna stała się własnością najbardziej bezwzględnego i bezlitosnego tyrana, jaki kiedykolwiek kontrolował Nowy Orlean. I chociaż Mount wyzwala w niej najgorsze instynkty, a rozum każe jej go nienawidzić, ciało pożąda tego okrutnego mężczyzny każdym nerwem. Keira pragnie więc tylko ocalić duszę i serce.
W drugim tomie tej niezwykłej trylogii wydarzenia nabierają szalonego tempa. Odwaga i duma Keiry ścierają się z bezwzględnym żądaniem Mounta, by była mu absolutnie posłuszna. Każde ich spotkanie to zderzenie namiętności i odwagi, pożądania i podziwu. Mężczyzna wie, że choć rządzi miastem żelazną pięścią, nie podporządkuje sobie rudowłosej ślicznotki do końca. Zdaje sobie również sprawę, że nie może jej stracić. Jest dla niego cenniejsza od władzy i pieniędzy. Tymczasem sprawy zmierzają ku katastrofie. Nadchodzą chwile grozy...
Meghan March pochodzi z Michigan. Uwielbia czytać, strzelać na strzelnicy i bawić się ze swoimi szalonymi psami. W przeszłości zajmowała się handlem częściami samochodowymi i bielizną, wytwarzaniem biżuterii oraz prawem korporacyjnym. Obecnie ma o wiele ciekawszą pracę: pisanie emocjonujących książek docenianych przez rzesze czytelników.

On łamie wszystkie twoje zasady. Jego możesz złamać ty!



Niepokorna królowa to kontynuacja książki Król bez skrupułów, zaczyna się dokładnie w tym samym momencie co kończy poprzednia. Dlatego osoby, które nie czytały pierwszej części mogą mieć mały problem z jej zrozumieniem. Tym razem autorka więcej uwagi poświęca Mountowi, który nie bez przyczyny przyodziewa na twarz maskę chłodu. Lachlan nie miał udanego, wesołego dzieciństwa, matka porzuciła go jako niemowlę. Przebywał w rodzinach zastępczych, aż pewnego dnia po zabiciu swojego opiekuna uciekł i po mimo młodego wieku zaczął radzić sobie sam. Przeszłość sprawiła, że mężczyzna chciał wzbić się na wyżyny i stać się potężnym człowiekiem, przed którym wszyscy czuliby respekt. Czy mu się to udało? Oczywiście! Mount jest w końcu potężnym biznesmenem w Nowym Orleanie, może mieć wszystko czego pragnie, a teraz najbardziej pragnie Kairy. 
Obecność kobiety sprawia, że mężczyzna zmienia się, inaczej spogląda na świat, na nią. Chociaż nie chce się do tego przyzna to zauważają to jego współpracownicy, czują w niej zagrożenie dla interesów swojego szefa. Kaira jest osobą, którą nie łatwo jest złamać, chociaż ma swoje zdanie na którym próbuje postawić, to nie zawsze jej to wychodzi. Lubi i nienawidzi mężczyznę w tym samym momencie, przekracza z nim swoje granice nie tylko jeśli chodzi o sprawy łóżkowe. 

Kiedy wyjeżdżają na tydzień do Dublina na Global Whiskey and Spirits Conference kobieta jest wniebowzięta, wie że sama nie mogłaby sobie pozwolić na taką podróż, nie teraz. Taka konferencja jest dla niej dużą szansą, może nawiązać nowe znajomości w branży, dowiedzieć się co może zmienić w swojej destylarni. Oprócz wiedzy którą zdobywa świetnie bawi się w Lachlanem, mężczyzna ściągnął przy niej maskę mroczności, nawet tańczyli razem w klubie. Wszystko jednak zmienia się w drodze powrotnej, w samolocie Mount znowu zmienia się, staje się chłodny, niedostępny. Kiedy wracają z lotniska do domu dochodzi do wypadku...


Tak samo jak pierwszą część, książkę czytałam z zapartym tchem, byłam bardzo ciekawa co będzie dalej. Napisana jest lekkim, przystępnym językiem, przy większej ilości czasu można by ją było pochłonąć w 2-3 dni. Muszę przyznać, że działa na wyobraźnie, czytając ją miałam wrażenie jakbym była tam z bohaterami i oglądała całą rozgrywającą się historię z boku. W "Niepokornej królowej" tak samo jak w pierwszej części pojawiają się sceny łóżkowe, nie jest ich jednak bardzo dużo. Wydaje mi się, że nie powinny one nikogo zgorszyć, nie ma tam przemocy, ani nie leje się krew. 
Zakończenie bardzo zaskakujące, autorka trzyma czytelnika w niepewności, bo teraz aby dowiedzieć się co będzie dalej trzeba czekać kilka miesięcy. Mam nadzieję jednak, że będzie warto!


Co aktualnie czytacie?

czwartek, 13 czerwca 2019

Naturalny płyn do twarzy Neoplant

Jakiś czas temu pisałam Wam tutaj na temat szamponu do włosów Neoplant z którego jestem bardzo zadowolona, a dziś pora na kolejny kosmetyk tej marki. Płyn do twarzy to nic innego jak tonik, którego stosuje po porannym i wieczornym oczyszczaniu twarzy. Czy się sprawdza? Czy jestem zadowolona? O tym w dalszej części.


Płyn umieszczony jest w buteleczce wykonanej z białego plastiku o pojemności 100 ml. Niestety nawet pod światło nie widać ile produktu jest w środku. Opakowanie wyposażone jest w atomizer, który wydobywa delikatną mgiełkę kosmetyku. Nie zacina się, ani nie pluje tonikiem. Butelka dodatkowo umieszczona jest w kartoniku na którym znaleźć można informacje na temat kosmetyku w kilku językach oraz skład. Szata graficzna utrzymana w bieli, nie wyróżnia się niczym szczególnym, chociaż muszę przyznać, że mi się podoba.

Jak już sama nazwa wskazuje kosmetyk ma płynną, wodnistą konsystencje w delikatnie brązowym odcieniu. Przypomina mi ziołowy napar, herbatkę. Zapach nie każdemu przypadnie do gustu, ziołowy z nutą lawendy. Na szczęście nie utrzymuje się zbyt długo na skórze. Osobiście mi nie przeszkadza, ale też nie polubiłam się z nim jakoś szczególnie.


Tonikiem spryskuje wacik i przecieram nim twarz rano i wieczorem po wcześniejszym dokładnym oczyszczeniu. Początkowo próbowałam aplikować go bezpośrednio na skórze, jednak jeśli płyn dostanie się w okolice oka to trochę piecze i powoduje łzawienie. 
Tonik pozytywnie wpływa na moją cerę, odświeża ją a przy tym delikatnie nawilża. Sprawia, że pryszcze pojawiają się rzadziej, a jak już coś wyskoczy szczególnie przed okresem to szybciej się goji. Ostatnio na brodzie pojawiła się duża, podskórna gula, prawdopodobnie to wina jednego z nowych kosmetyków i pomogły mi właśnie okłady z tego płynu. Nasączałam nim kawałek wacika i przykładałam kilka razy w ciągu dnia, tonik sprawił, że problem szybko zniknął. Co ciekawe tonik ma jeszcze jedno zastosowanie, idealnie sprawdza się na wszelkiego rodzaju podrażnienia i zacięcia po goleniu. Koi i sprawia, że ranki szybciej się goją. 


Wydajność zadowalająca, początkowo myślałam że szybko się skończy, a tu używam go już od jakiegoś czasu i wystarczy jeszcze na około tydzień. Warto jednak zaznaczyć, że najczęściej stosuję go tylko na twarz, a po depilacji wypróbowałam na nogach 2-3 razy, żeby aby zobaczyć czy działa. 
Płyn można zakupić TUTAJ w cenie 31 zł, moim zdaniem naprawdę warto, tym bardziej że kosmetyk ma całkiem przyjemny skład.


Znacie kosmetyki Neoplant? 

środa, 12 czerwca 2019

Prysznic z kosmetykami Vis Plantis

Mój weekend w tym tygodniu zaczyna się trochę wcześniej, bo już dzisiaj. Muszę przyznać, że bardzo się z tego powodu cieszę, będę mogła nadrobić zaległości blogowe oraz wykorzystać tą piękną pogodę. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam ciepło, słońce i takie temperatury jak teraz wcale mi nie przeszkadzają, bardziej boję się burz i wiatrów, które zapowiadają. 

W dzisiejszym wpisie przestawię Wam dwa produkty marki Vis Plantis, a dokładnie Żel nawilżający do mycia twarzy i ciała Bławatek + Beta-glukan oraz Żel do higieny intymnej Kora dębu + Żurawina. Zanim jednak do tego przejdę chciałam przypomnieć, że część dochodu ze sprzedaży kosmetyków Vis Plantis oraz _Element przekazywana jest na Fundacje Rak'n'Roll. Moim zdaniem jest to świetna inicjatywa! Warto pomagać, ponieważ być może i my kiedyś tej pomocy będziemy potrzebować.


Żel nawilżający do mycia twarzy i ciała Bławatek + Beta-glukan umieszczony jest w buteleczce wykonanej z białego plastiku o pojemności 400 ml. Nie widać ile kosmetyku jest w środku, więc trzeba to sobie oceniać na oko podnosząc butelkę, lub po prostu odkręcić i zajrzeć do środka. Butelka wyposażona jest w pompkę, która działa bez zarzutu, nie zacina się i nie pluje żelem na prawo i lewo. Szata graficzna kojarzy się z naturą, rysunki bławatka i owsa przyciągają oko. Na opakowaniu umieszczone są informacje na temat produktu, sposób użycia oraz skład. 

Konsystencja żelowa, przeźroczysta. Nie jest ani za gęsta, ani za rzadka, moim zdaniem taka w sam raz. Zapach bardzo ładny, delikatny, kwiatowy. Zazwyczaj sięgam po żele, które mają bardziej intensywne aromaty, więc to taka miła odskocznia. Unosi się on podczas kąpieli, na skórze jednak szybko się ulatnia. 


Produkt przeznaczony jest zarówno do mycia twarzy jak i ciała, ja jednak najczęściej stosuję go pod prysznicem do ciała. Żel w kontakcie z wodą delikatnie się pieni i łatwo się spłukuje. Bardzo dobrze odświeża i oczyszcza skórę, pozostawiając ją delikatną w dotyku, miękką. Użycie balsamu po każdej kąpieli nie jest konieczne, przynajmniej w moim przypadku.
Jeśli chodzi o mycie nim twarzy to muszę przyznać, że z jednej strony jestem zadowolona, a z drugiej już niekoniecznie. Produkt dobrze oczyszcza i radzi sobie z demakijażem, rozpuszcza kosmetyki kolorowe w tym również tusz do rzęs. Po przetarciu skóry płynem micelarnym wacik jest czysty. Żel nie podrażnia, ani nie powoduje pieczenia. Minusem jednak jest fakt, że buzia po umyciu jest ściągnięta i domaga się kremu nawilżającego. Bardzo nie lubię takiego uczucia, dlatego też wolę sięgać po sprawdzone żele do mycia twarzy, a ten wykorzystać do ciała.
Wydajność standardowa do żeli pod prysznic, wystarczy na około miesiąc. Osobiście używam go naprzemiennie z innym produktem, więc ciężko to tak dokładnie określić. Cena produktu wynosi około 15 zł.


Żel do higieny intymnej Kora dębu + żurawina umieszczony jest w buteleczce z przeźroczystego plastiku o pojemności 300 ml. Podczas stosowania można sobie kontrolować zużycie. Opakowanie wyposażone jest w pompkę, która nie zacina się, ani nie pluje produktem, wydobywa odpowiednią ilość kosmetyku. Szata graficzna bardzo ładna, motywy natury rzucają się w oko. Na butelce znajdziemy informacje na temat produktu, skład oraz sposób użycia.

Konsystencja tak jak w przypadku żelu pod prysznic, żelowa, przeźroczysta. Zapach przyjemny, kwiatowo-owocowy, delikatny. Najbardziej wyczuwalny jest zaraz po wydobyciu z opakowania, a w kontakcie z wodą stopniowo się ulatnia. 



Żel w kontakcie z wodą delikatnie się pieni, do dokładnego umycia wystarczy dosłownie niepełna pompka. Kosmetyk dobrze oczyszcza i odświeża okolice intymne. Jest delikatny, nie podrażnia, a wręcz koi i nawilża. Stosując go po depilacji bikini nie pojawia dyskomfort w postaci szczypania czy pieczenia.  
Wydajność genialna, produkt ubywa bardzo powoli z opakowania i spokojnie wystarcza na kilka tygodni regularnego stosowania. Za żel trzeba zapłacić około 13-15 zł, więc moim zdaniem cena korzystna.


Lubicie kosmetyki Vis Plantis?

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Znalazłam nową miłość, czyli słów kilka o multifunkcyjnym peelingu do twarzy

Ostatnio jest mnie tu mało za co bardzo przepraszam, ale niestety praca ostatnio pochłania większą część mojego dnia, a wolne chwile wykorzystuje na spędzaniu czasu z synkiem na zewnątrz, ponieważ szkoda marnować taką pogodę. Mam jednak nadzieję, że już niedługo uda mi się lepiej zorganizować dni i wpisy pojawiać się będą regularnie, czyli tak jak wcześniej.

Niedawno wspominałam Wam o tym, że marka Nature Queen na rynek wprowadziła nowość w postaci Multifunkcyjnego peelingu do twarzy, a dzisiaj napiszę o nim więcej. Produkt łączy w sobie właściwości peelingu mechanicznego z enzymatycznym. Brzmi ciekawie, prawda? A jak to wygląda w praktyce? 


Peeling otrzymujemy w podwójnej saszetce o pojemności 2x6ml. Ilość z jednej części spokojnie wystarcza, aby dokładnie pokryć nim twarz. Saszetka zajmuje mało miejsca, więc można zabrać ją ze sobą w podróż, a po zużyciu wyrzucić. Szata graficzna ładna, wpada w oko. Na opakowaniu umieszczone są informacje na temat kosmetyki, sposób użycia oraz skład. 

Peeling posiada formę żelu w lekko zielonkawym kolorze, ma w sobie dużo drobinek ścierających. Zapach przyjemny, osobiście przypomina mi oliwkę dla dzieci, wyczuwalny jest po aplikacji a później stopniowo się ulatnia. Nie jest on intensywny, czy jakiś drażniący, więc nie powinien nikomu przeszkadzać.


Kosmetyk należy rozprowadzić na oczyszczonej, lekko wilgotnej skórze i pozostawić na 5-10 minut, aby naturalny enzym z papai mógł rozpuścić martwy naskórek. W tym czasie spokojnie można chodzić i zająć się codziennymi obowiązkami, ponieważ nie spływa z on z twarzy. Następnie, aby uzyskać efekt złuszczania mechanicznego należy wykonać masaż, u mnie trwa on 2-3 minuty. Drobinki nie są ostre, raczej nikt krzywdy sobie nimi nie zrobi. 
Muszę przyznać, że taka forma peelingu pozytywnie mnie zaskoczyła. Skóra jest dobrze oczyszczona, wygładzona i delikatna w dotyku. Cera jest świetnie przygotowana na dalsze zabiegi pielęgnacyjne.


Trochę szkoda, że produkt nie występuje w tubce, czy słoiczku, mam jednak nadzieję, że firma pomyśli za jakiś czas również o takim rozwiązaniu. 
Kosz takiej saszetki to 10,70 zł, czyli do najtańszych nie należy, ale myślę że raz na jakiś czas można sobie pozwolić na takie domowe spa. 
Peeling można kupić w sklepie online Nature Queen.




poniedziałek, 3 czerwca 2019

Puder Mineral Loose Powder, Lovely

Marka Lovely co chwilę na rynek wprowadza nowości, jedne kuszą bardziej, inne mniej. Co jakiś czas podczas zakupów wpadnie mi do koszyka jakiś ich kosmetyk. Jakoś pod koniec zeszłego roku, przed świętami Bożego Narodzenia skusiłam się na Puder Mineral Loose Powder. Od tego czasu sięgam po niego naprzemiennie z innymi produktami i wyrobiłam sobie o nim na tyle opinie, żeby się nią z Wami podzielić. Jesteście ciekawi? Jeśli tak to zapraszam do dalszego czytania.


Puder umieszczony jest w słoiczku wykonanym z solidnego plastiku o pojemności 5,5g. Łatwo się odkręca, jednak sam się nie otworzy, spokojnie można wrzucić go do kosmetyczki i zabrać ze sobą w podróż. Pod nakrętką znajduje się sitko dzięki któremu bez problemu można wydobyć odpowiednią ilość pudru. Z opakowaniem nic się nie dzieje nawet przy częstym stosowaniu, napisy nie ścierają się ani nie rozmazują. Szata graficzna ładna, górna część w jasno fioletowym kolorze przyciąga oko. Od spodu słoiczka umieszczona jest naklejka z informacjami na temat produktu. 


Puder ma sypką konsystencje, jest drobno zmielony. W opakowaniu ma jasnobeżowy kolor, jednak na twarzy staje się transparentny, nie bieli. Zapach przyjemny, słodki, unosi się jakiś czas po aplikacji.
Puder najczęściej aplikuje dużym pędzlem, niewielką ilością produktu omiatam całą twarz. Bardzo dobrze matuje skórę i zapobiega świeceniu się strefy T. Stosuję go z różnymi podkładami i za każdym razem jestem zadowolona. Puder świetnie utrwala fluid i trzyma go w ryzach przez wiele godzin. Nie czuję potrzeby robienia poprawek w ciągu dnia. Na skórze nie jest widoczny jak niektóre tego typu produkty. Najczęściej stosuję go do pracy w połączeniu kremem BB Healthy Mix z Bourjois (recenzja), ten duet jest według mnie idealny. Nie zauważyłam, aby puder przesuszał cerę, nie podkreśla też suchych skórek. 


Wydajność genialna, na jedną aplikacje wystarczy go niewiele. Używam go od dawna i myślę, że spokojnie będę mogła go używać jeszcze przez kilka tygodni albo i dłużej. W regularnej cenie kosztuje 17 zł, więc cena niska a nawet bardzo niska jak na tak dobry puder. Chętnie wypróbuję pozostałe wersję, szczególnie kusi mnie ten Cooking Time, ale to za jakiś czas. 


Po jaki puder w ostatnim czasie najczęściej sięgacie?

sobota, 1 czerwca 2019

Oczyszczająca pianka do mycia twarzy, Nature Queen

O marce Nature Queen na moim blogu pisałam już wiele razy, ich kosmetyki dobrze się u mnie sprawdzają i chętnie po nie sięgam. Na początku roku na rynek wypuścili linie produktów do pielęgnacji twarzy w skład której wchodzi pianka do mycia twarzy, olejek do demakijażu, tonik do twarzy i płyn micelarny. Recenzje na temat dwóch ostatnich już się pojawiły, a dziś pora na kolejną, a będzie ona na temat pianki do mycia twarzy.  
Zanim jednak przejdę do tego, chciałam wspomnieć, że marka Nature Queen niedawno na rynek wypuściła kolejną nowość, czyli Multifunkcyjny peeling do twarzy o którym już niedługo napiszę więcej.


Pianka umieszczona jest w buteleczce o pojemności 175 ml wykonanej z przyciemnianego plastiku. Pod światło spokojnie można zobaczyć ile kosmetyku znajduje się w środku. Opakowanie wyposażone jest w pompkę, która działa bez zarzutu, nie zacina się, ani nie pluje produktem na prawo i lewo. Butelka jest szczelna, spokojnie można ją ze sobą zabierać w podróż bez obawy, że zawartość zaleje nam walizkę. Szata graficzna przejrzysta, ładna, kojarzy się z naturą. Na opakowaniu można znaleźć informacje od producenta na temat kosmetyku, skład oraz sposób użycia.


Konsystencja produktu w butelce przypomina wodę, jednak podczas wydobywania jej zamienia się w piankę. Jest ona puszysta, lekka, łatwo nakłada się ją na skórę i nie spływa z niej.
Zapach kwiatowy,mój nos wyłapuje jaśmin z jakimś dodatkiem, którego niestety nie potrafię zidentyfikować. Nie jest bardzo intensywny, ale jednak unosi się podczas mycia i krótko po nim. Mi osobiście nie przeszkadza, jednak osoby, które wolą bezzapachowe produkty do pielęgnacji twarzy nie będą zadowolone.


Piankę stosuję zarówno rano jak i wieczorem po wcześniejszym oczyszczeniu skóry płynem micelarnym lub olejkiem do demakijażu. Jej użytkowanie jest bardzo przyjemne, puszysta piana otula buzie, uwielbiam to. Kosmetyk jest łagodny, nie podrażnia skóry, a wręcz delikatnie koi wszelkiego rodzaju małe ranki i zaczerwienienia. Nawet kiedy odrobina dostanie się pod powiekę nie wywołuje pieczenia, co przy moich wrażliwych oczach rzadko się zdarza. Pianka pomimo swej łagodności bardzo dobrze usuwa wszelkiego rodzaju zanieczyszczenia, również pozostałości makijażu. Po zmyciu skóra jest świetnie oczyszczona, a przy tym miękka i delikatna w dotyku. Produkt nie wysusza, nie pozostawia efektu ściągnięcia, ale też nie nawilża, jak pisze producent. Jest to kosmetyk myjący i swoje zadanie spełnia w stu procentach. Od nawilżania i odżywiania skóry są kremy i maseczki. 


Wydajność bardzo dobre, pianka ubywa z opakowania bardzo powoli, ponieważ aby umyć buźkę wystarcza 1-2 naciśnięcia pompki. W regularnej cenie kosztuje ona około 28 zł, ale patrząc na to, że wystarcza na kilka tygodni codziennego stosowania to zdecydowanie się opłaca 
Cieszę się, że poznałam markę Nature Queen, od pierwszego spotkania minął ponad rok, a ja od tego czasu zawsze mam jakiś ich produkt w łazience. Jestem bardzo ciekawa, czy marka ma już w planach jakieś kolejne nowości.


Znacie kosmetyki Nature Queen? Lubicie?