Jak wiecie, albo i nie, jestem maseczkoholiczką. Serio, używam je regularnie 2-3 razy w tygodniu i wpadłam już w taki nawyk, że jeśli tego nie zrobię jestem zła na siebie. Sięgam po różne, po te w płachcie, po saszetki, czy po słoiczki, tubki z maseczkami. Uwierzcie mi, mam ich sporo. Postanowiłam co jakiś czas tworzyć tu taki przegląd maseczek, szczególnie tych w saszetkach i opisać Wam swoje pierwsze wrażenia na ich temat. Mam nadzieję, że z chęcią będziecie czytać tego typu wpisy.
Icing Sweet Bar Sheet Mask Pineapple, A'pieu
Bogata w krystalicznie czystą wodę z głębin oceanu i ekstrakt z ananasa maseczka zapewnia skórze silne nawilżenie i witalność. Najwyższej jakości struktura maski gwarantuje efektywne dostarczenie skórze drogocennych składników.
Maski Icing Sweet Bar mają urocze saszetki, jakby w kształcie loda. Skusiłam się na jej kilka wersji, jednak na pierwszy ogień poszła Ananasowa. Ma ona postać dość cienkiej płachty, początkowo trudno ją rozłożyć, ale po nałożeniu na twarz idealnie do niej przylega. Maska jest intensywnie nasączona serum, które spływa sobie po szyi podczas leżenia. Jej zapach jest cudowny, naturalny, a nie jakiś taki sztuczny ananas, niestety szybko się ulatnia. Po ściągnięciu maski na twarzy pozostaje sporo esencji, która szybko się wchłania. Skóra jest po niej przyjemnie nawilżona i nawodniona. Cera staje się promienna, ładnie się prezentuje.
Strawberry Milk One-Pack, A'pieu
Mleczne maseczki w bawełnianej płachcie A’pieu Milk One Pack na bazie ekstraktów roślinnych. Proteiny mleka wygładzają, nawilżają oraz rozświetlają. Przywracają równowagę płaszcza lipidowego oraz wzmacniają naturalne funkcje ochronne skóry.
Zauważyłam, że firma A'pieu tworzy saszetki na podobieństwo produktów spożywczych. W tym przypadku opakowanie przypomina kartonik mleka truskawkowego. Maska ma postać grubszej płachty, dobrze przylega do skóry. Ma śliczny zapach, jak dla mnie są to zmiksowane truskawki z niewielką ilością mleka. Co najciekawsze aromat ten utrzymuje się przez cały czas trzymania płachty, a nawet i po jej zdjęciu. Tkanina jest dobrze nasączona esencją, ale nic z niej nie kapie. Maska bardzo dobrze nawilża i odżywia skórę. Momentalnie widać poprawę jej stanu, szczególnie w okolicy nosa, gdzie moja skóra ostatnio była trochę przesuszona. Buzia jest rozświetlona i wygładzona.
Maseczka to idealny sposób na oczyszczenie i odświeżenie każdego rodzaju cery, zwłaszcza szarej, z niedoskonałościami, dająca natychmiastowy efekt wizualnej poprawy wyglądu naskórka. Zawiera sprawdzone składniki aktywne, dzięki czemu doskonałe rezultaty widoczne są natychmiast, już po jednym zastosowaniu.
Maski Crazy Mask z Bielendy jakiś czas temu pojawiły się na rynku i oczywiście musiałam skusić się na wszystkie trzy. Teraz jednak chciałam wspomnieć tylko o Kotku. Maseczka ma postać płachty, posiada śliczny nadruk przypominający kota (zobaczycie poniżej). Płachta dobrze przylega do skóry, jest odpowiednio nasączona serum. Maska ma przyjemny zapach, osobiście kojarzy mi się on z arbuzem. Po zdjęciu płachty na skórze pozostaje taki klejący film, który niestety nie chce się wchłonąć i wymaga zmycia. Maseczka delikatnie oczyszcza skórę, nawilża ją oraz wygładza. Poszarzała cera odzyskuje blask. Gdyby nie ten klejący film myślę, że skusiłabym się na nią ponownie, a tak to raczej sobie odpuszczę.
Pozdrawiam, Ala.