Obserwatorzy

Sprawdź!

Akcesoria do makijażu - sprawdź opinie

piątek, 31 maja 2019

Rozświetlające serum do twarzy z 10% witaminą C, Avon

Z marką Avon znamy się już dobre kilka, a nawet kilkanaście lat temu. Pamiętam jak jako mała dziewczynka stosowałam ich spray ułatwiający rozczesywanie włosów. Wraz z upływającym czasem poznawałam kolejne produkty, żele pod prysznic, płyny do kąpieli, balsamy, mgiełki do ciała, czy też kosmetyki do pielęgnacji twarzy. Nigdy jednak nie miałam nic z serii Anew, słyszałam tylko od mamy że ich kremy sprawdzają się u niej bardzo dobrze. Kiedy niedawno na rynku pojawiła się nowość, a dokładnie Rozświetlające serum do twarzy z 10% witaminą C byłam go bardzo ciekawa i ucieszyłam się, że nadarzyła się okazja, aby je wypróbować. Czy jestem zadowolona? O tym w dalszej części wpisu.


Serum umieszczone jest w szklanej buteleczce w pomarańczowym kolorze o pojemności 30 ml. Niestety nie widać ile produktu znajduje się w środku, można to jedynie ocenić "na oko" podnosząc opakowanie. Kosmetyk wyposażony jest w pompkę, dzięki której łatwo wydobyć zawartość, nie zacina się ani nie pluje serum na prawo i lewo. Szata graficzna przyjemna dla oka, wyróżnia się z półeczki z swoim intensywnym kolorem. Produkt dodatkowo umieszczony jest w kartoniku, który jest zafoliowany, dzięki czemu wiadomo, że jesteśmy pierwszą osobą, która go używa. W środku znajduje się ulotka na temat kosmetyku i sposobie użycia, a na opakowaniu znaleźć można skład.


Serum ma konsystencje tłustą, żelową, łatwo rozprowadza się na skórze lecz trzeba nauczyć się z nim współpracować, aby aplikować odpowiednią porcje produktu. 
Zapach zmienia się wraz z czasem, zaraz po wydobyciu czuć wyraźnie alkohol, potem zmienia się w przyjemny cytrusowy aromat, a na końcu pojawiają się perfumowane nuty. Mi się podoba, jest całkiem przyjemny, ale podejrzewam, że nie każdemu będzie odpowiadał.


Serum jest mocno tłuste, chociaż początkowo wcale się takie nie wydaje, na całą twarz wystarczają dosłownie 3-4 krople, a i tak trzeba czekać około 10 minut, aby się wchłonęło. Przy pierwszej aplikacja nałożyłam całą pompkę i niestety skończyło się na tym, że musiałam ponownie umyć twarz, bo chyba nigdy nie zniknęłoby uczucie lepkości na skórze. Początkowo nakładałam je rano i wieczorem, później jednak tylko na noc, ponieważ o poranku zazwyczaj mam mało czasu na pielęgnacje. 
Już po około tygodniu regularnego stosowania zaczęłam widzieć efekty. Buzia jest wygładzona, a jej koloryt wyrównany, moje potrądzikowe przebarwienia stały się jaśniejsze. Serum uelastycznia skórę, poprawia jej strukturę. Cera odzyskuje naturalny blask i zdrowo się prezentuje. Nie wypowiem się na temat jego działania na zmarszczki, bo takowych jeszcze nie posiadam. Produkt nie uczulił mnie, ani nie zapchał. Jednak ze względu na alkohol w składzie powinny uważać na niego osoby z wrażliwą cerą. 


Wydajność genialna, taka butelka naprawdę starcza na długo. W regularnej cenie kosztuje około 60 zł, ale można je kupić taniej na jakiejś promocji. Działanie bardzo polubiłam, jednak jak dla mnie zdecydowanie za długo się wchłania co jest uciążliwe. Zużyję tą buteleczkę do końca, ale raczej nie wrócę do tego serum ponownie. 

Jeśli nie macie w pobliżu siebie konsultantki, a chcecie zamówić to serum to napiszcie na instagramie do Patrycjii lub zarejestrujcie się TUTAJRejestracja trwa tylko chwilkę, a dzięki niej możecie zamawiać kosmetyki Avon dla siebie i swoich znajomych nawet 40% taniej! 


Lubicie kosmetyki z witaminą C? Znacie to serum?

czwartek, 30 maja 2019

Revlon Colorburst - pomadki w kredce

Markę Revlon znają chyba wszyscy, a w szczególności ich podkłady, ale czy znacie pomadki z tej marki? Ja poznałam je niedawno, zaledwie kilka tygodni temu i muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczyły, chociaż nie są to produkty, które jeśli nałożymy rano to wieczorem nadal będą na ustach. Osoby, które obserwują mnie na instagramie, mogły już o nich kilka słów przeczytać, ale mimo to zapraszam na dalszą część wpisu.


Pomadki Revlon Colorburst mają postać wygodnej kredki, której końcówka dopasowuje się się do kształtu ust. Wystarczy przekręcić dolną, srebrną część, aby ją wysunąć, nie wymaga temperowania. Opakowania są w kolorze pomadki, dzięki czemu nie trzeba otwierać, szukać numerku, żeby zobaczyć jaki to odcień. Spokojnie można ją wrzucić do torebki, czy włożyć do kieszeni, bez obawy że sama się otworzy i zabrudzi wszystko dookoła. 
Aplikacja jest łatwa i szybka, pomadka sunie po ustach zostawiając za sobą piękny kolor. Kredką można najpierw obrysować kontur, a dopiero później wypełnić kolorem, taka 2w1 konturówka i szminka. 


W swojej kolekcji posiadam trzy odcienie, w tym dwa błyszczące i jeden mat. 
115 - fuksja z drobinkami
125 - malinowy z drobinkami 
245 - matowy pomarańcz
Zdecydowanie częściej sięgam po te pierwsze, ale to nie znaczy, że matowa jest zła, po prostu ostatnio wolę blask.
Po nałożeniu pomadki na usta odczuwam delikatne mrowienie, które po chwili przechodzi. Pomadki równo rozprowadzają się na ustach, są kremowe i nie zastygają. Utrzymują się kilka godzin, no chyba że jemy coś tłustego, to znikają zdecydowanie szybciej. Szminka nie wysusza warg, a wręcz delikatnie je nawilża. Po wieczornym demakijażu usta nie są spierzchnięte jak w przypadku zastygających, matowych pomadek. Bardzo się z nimi polubiłam i chętnie po nie sięgam.


Pomadki Revlon Colorburst możecie zakupić w drogerii internetowej darmarsklep.pl za niespełna 4 zł. Za taką cenę naprawdę warto. Być może sama skuszę się jeszcze na jakieś inne kolorki. 


Po jakie pomadki sięgacie najczęściej? Wolicie matowe czy błyszczące?

środa, 29 maja 2019

Książka na wieczór: Cari Mora, Thomas Harris

Bardzo lubię czytać wszelkiego rodzaju kryminały i thrillery, dlatego ucieszyłam się kiedy pojawiła się okazja przeczytania i zrecenzowanie książki "Cari Mora", której autorem jest Thomas Harris. Muszę przyznać, że słyszałam o jego książkach, ale wcześniej nic nie czytałam. Co o niej sądzę? Nie jest zła, ale Cari Mora na pewno nie jest dla każdego, o tym jednak w dalszej części wpisu.


O książce:
Tytuł: Cari Mora
Autor: Thomas Harris
Wydawnictwo: Agora
Oprawa: miękka
Ilość stron: 300
Data premiery: 21-05-2019
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller

Thomas Harris, twórca Hannibala Lectera, autor "Milczenia owiec" i "Czerwonego smoka", wraca po 13 latach z nową książką. "Cari Mora" to wciągająca opowieść o złu, chciwości i mrocznej obsesji – Harris w najwyższej formie!
Przestępcy od lat próbują wytropić skarb ukryty pod posiadłością należącą niegdyś do Pablo Escobara w Miami Beach. W wyścigu po 25 milionów dolarów w złocie prowadzi targany chorymi namiętnościami Hans-Peter Schneider – człowiek, który zarabia na życie, realizując przerażające fantazje bogaczy.
Na drodze staje mu Cari Mora, piękna strażniczka rezydencji, która znalazła w Stanach schronienie przed przemocą panującą w jej kraju. Schneider wkrótce pozna zaskakujące umiejętności Cari i przekona się, jak silna jest jej wola walki.
Między męskim pragnieniem a kobiecym instynktem przetrwania czają się potwory.
A żaden pisarz nie kreuje potworów tak sugestywnie jak Thomas Harris.


Cari Mora to dziecko wojny, kiedy była małą dziewczynką brała udział w walce i widziała to czego osoby w jej wieku widzieć nie powinny. Uczono ją wielu rzeczy, np. jak skonstruować ładunek wybuchowy, czy rozerwać trytki. 
Aktualnie przebywa ona w Stanach Zjednoczonych dokąd uciekła kilka lat temu ze swojego kraju. Cari Mora mieszka w Miami Beach, w domu, który należał do Pablo Escobara, jednak nigdy w nim nie zamieszkał. Kobieta dba i pilnuje majątku, aby nikt się do niego nie włamał. Jak się okazuje, pod posiadłością umieszczony jest skarb, na który poluje niejeden przestępca. Najbliżej jego odnalezienia jest Hans-Peter Schneider, który wynajmuje dom pod pretekstem kręcenia w nim filmu. Mężczyzna jest oszpeconym przez chorobę psychopatą, który porywa dziewczyny, aby realizować chore fantazje swoich bogatych klientów. Zajmuje się on również nielegalną sprzedażą narządów, a pozostałości ciał poddaje płynnej kremacji. Kiedy Schneider spotyka Cari w jego głowie pojawia się plan, dziewczyna okazuje się dla niego łakomym kąskiem, tworzy szkice jak ją "podrasować", aby zarobić na niej jak najwięcej pieniędzy. W międzyczasie oczywiście zastanawia się jak dostać się do skarbu, a to wcale nie jest takie proste. Złoto umieszczone jest w wielkim sejfie, który jeśli zostanie otwarty w niewłaściwy sposób wysadzi w powietrze cały dom i część ulicy.

Czy Hans-Peter wydobędzie skarb? Czy uda mu się upolować Cari, a może dziewczyna ucieknie? Ile osób zginie i w jaki sposób?

Tego dowiecie się z książki, nie lubię zdradzać zbyt wielu szczegółów. 


Książkę czyta się szybko, mi to zajęło kilka dni, ale wiadomo z czasem u mnie różnie. Znaleźć można w niej wiele, dość makabrycznych, ale niezbyt rozwiniętych sytuacji. Powiem Wam, że lubię takie momenty i mnie osobiście nie przerażają, chociaż wątek kiedy klient kupił od Schneidera nerki i jedną z nich zjadł w samochodzie, wywołał u mnie mdłości i przerwałam czytanie na kilka godzin. Oprócz tego jest oczywiście normalne życie bohaterów, no dobra większości bohaterów, bo Hansa to ono normalne nie było. Chyba nie ma tu wśród Was osoby, która relaksowałaby się parząc na płynną kremacji swojej ofiary, prawda? Książka działa na wyobraźnie i chętnie zobaczyłabym film nagrany na jej podstawie. Jeśli chodzi o końcówkę to czuję pewien niedosyt, czegoś mi brakuje.
Minusem jak dla mnie są wstawki w dialogach w języku hiszpańskim bez tłumaczeń, niestety nie znam tego języka, dlatego też pewnych rzeczy po prostu nie rozumiałam. 


Czytaliście już książkę Cari Mora? Lubicie thrillery? 

niedziela, 26 maja 2019

Duet do włosów Smooth&Revive + Vanilla Bean, Maui Moisture

Marka Maui Moisture to nowość na polskim rynku. W swojej ofercie mają szampony i odżywki do włosów, które zakupić można w Drogerii Rossmann. Dostępne jest sześć wersji, także każdy znajdzie coś dla siebie. W dzisiejszym wpisie skupię się na duecie do włosów zniszczonych, czyli Smooth&Revive + Vanilla Bean. 


Kosmetyki umieszczone są w kwadratowych buteleczkach wykonanych z przyciemnianego plastiku o pojemności 385 ml. Są one dość twarde, przez co przy końcówce może być problem z wydobyciem zawartości. Opakowania posiadają zamknięcie typu flip-top, nie sprawia to problemu nawet przy mokrych dłoniach. Otwór jest odpowiedniej wielości. pozwala na wyciśnięcie odpowiedniej ilości szamponu czy odżywki. Kosmetyki mają ładną szatę graficzną, kojarzącą się z naturą. Rzucają się w oczy zarówno ze sklepowej jak i łazienkowej półki. Na opakowaniu znaleźć można informacje na temat produktu, sposób użycia oraz skład. 


Szampon ma średnio gęstą konsystencje, taką trochę lepiącą, przypomina płynny klej. Przed aplikacją na włosy najlepiej wymieszać go w zagłębieniu dłoni z odrobiną wody. Odżywka zaś jest kremowa, ani za rzadka, ani za gęsta, łatwo rozprowadza się na pasmach. 
Produkty mają cudowny, słodki zapach, aż chciałoby się zjeść! Nie jest to typowa wanilia jak się spodziewałam, a bardziej ciasteczka z kremem. Utrzymuje się on jakiś czas na włosach, nawet R. zwrócił na to uwagę i stwierdził że chyba zmieniłam odżywkę. 


Mówiąc szczerze, kiedy podczas pierwszego użycia zobaczyłam konsystencje szamponu byłam przekonana, że włosy będą po nim przyklapnięte, obciążone i będę musiała je myć drugi raz. Okazało się jednak, że moje obawy były nie potrzebne.
Szampon w kontakcie z wodą dobrze się pieni i rozprowadza na włosach oraz skórze głowy. Już podczas spłukiwania można poczuć, że są one delikatne w dotyku, wygładzone i nie splątane. Dobrze oczyszcza włosy, chociaż nie próbowałam go do zmywania olei. Fryzura zachowuje świeżość standardowo u mnie, czyli 2-3 dni w zależności czy noszę kucyk czy rozpuszczone. Nie podrażnia, ani nie wywołuje łupieżu. 
Odżywkę nakładam od ucha w dół i trzymam około 5 minut, czasem trochę dłużej, następnie pozostałości zmywam wodą. Produkt świetnie je wygładza, stają się mięciutkie, delikatne w dotyku i nawilżone. Końcówki, które zamierzam podciąć już od kilkunastu tygodni, wyglądają o wiele lepiej. Odżywka nie obciąża pasm, jednak lepiej nie przesadzać z ilością podczas aplikacji. 
Moje włosy bardzo polubiły się z tym duetem. Ładnie się prezentują, błyszczą i dobrze układają. Nawet koleżanki z pracy pytały mnie co używam, bo włosy wyglądają jakoś lepiej.


Wydajność standardowa, produkty spokojnie wystarczają na kilka tygodni stosowania, ale wiadomo to też zależy od częstotliwości mycia. Z tego co obserwuje odżywka skończy się szybciej niż szampon, ale u mnie to normalne, zawsze tak jest.
Jeśli chodzi o cenę to no cóż, do najniższych ona nie należy, ponieważ zarówno szampon jak i odżywka kosztuje w regularnej cenie 49,99 zł. Myślę jednak, że podczas zakupów warto zwrócić na nie uwagę. Kto wie, może za jakiś czas pojawią się w jakiejś fajnej promocji,


Słyszeliście o marce Maui Moisture? A może testujecie już którąś wersję?

sobota, 25 maja 2019

Glow Babe Spray #Wibomood

Na kwietniowej promocji -55% w Rossmannie skusiłam się na pięć kosmetyków, także bez szaleństw. Jednym z tych produktów jest Utrwalający spray do makijażu z efektem świetlistego wykończenia Glow Babe Spray z Wibo o którym postanowiłam napisać kilka słów w tym wpisie. Powiem Wam, że jeszcze jakiś czas temu po fixer sięgałam tylko na jakieś większe wyjścia, teraz właściwie używam go za każdym razem, no ale też nie maluję się codziennie. Spray #WiboMood skusił się swoim opakowaniem i faktem, że to edycja limitowana. Ale czy jestem zadowolona? O tym poniżej.


Utrwalacz otrzymujemy w małej buteleczce o pojemności 45 ml wykonanej z plastiku. Ma ona pudroworóżowy kolor, niestety nawet pod światło nie widać ile produktu jest jeszcze w środku, można to sobie tylko oceniać na oko podnosząc opakowanie. Buteleczka wyposażona jest w atomizer, który nie zacina się, ale wydobywa dość duże krople. Początkowo mi to bardzo przeszkadzało, ale po kilku użyciach się przyzwyczaiłam, tym bardziej że płyn szybko się wchłania i nie robi "dziur" w makijażu. Kosmetyk dodatkowo umieszczony jest w kartoniku, który zabezpieczony jest tasiemką, skąd możemy się dowiedzieć czy ktoś go przed nami otwierał czy nie. Na opakowaniu znaleźć można informacje na temat produktu oraz sposób użycia, brakuje jednak składu. Szata graficzna przyjemna dla oka, jednak nie chce współpracować z moim aparatem.


Jak na fixer przystało, produkt ma wodnistą konsystencje. Zapach lekko słodki, perfumowany, ale bardzo mi się podoba. Utrzymuje się podczas aplikacji i jakiś czas po niej.

Spray aplikuje równomiernie na wykończony makijaż, na pokrycie twarzy potrzebuję około 3-4 pompki. Następnie należy odczekać chwilę, aby produkt się wchłonął, zajmuje to jakąś minutkę, więc szybko. Fixer świetnie stapia ze sobą warstwy makijażu, usuwa efekt pudrowości jaki pozostawiają niektóre pudry. Make-up wygląda naturalnie. Produkt bardzo dobrze utrwala makijaż. Podkład czy krem BB trzyma się nieskazitelnie przez wiele godzin, bez ścierania czy rozmazywania. Spray daje śliczny glow na skórze, nie jest to jednak jakiś chamski brokat, a naturalny błysk. Płyn nie wysusza cery, ani nie działa na nią negatywnie w żaden sposób. 


Niestety jeśli chodzi o wydajność to no cóż, szybko ubywa z opakowania. Myślę że przy codziennym stosowaniu wystarczyłby na jakieś trzy tygodnie, no może cztery. Jego koszt to 23,99 zł w regularnej cenie, czyli do najniższych nie należy. Warto jednak polować na niego w promocji. 
Jest to wersja limitowana, więc nie wiem jak długo będzie jeszcze dostępny w Rossmannach, ale jeśli chcecie go wypróbować to lepiej się pospieszcie.


Używacie utrwalaczy do makijażu?


czwartek, 23 maja 2019

Książka na wieczór: Współlokatorzy, Beth O'Leary

Pisząc o książkach często wspominam, że uwielbiam kryminały, thrillery, pozycje które poruszają trudne problemy. Czasami jednak mam ochotę na coś lżejszego, co czyta się szybko i z przyjemnością. Jedną z nich właśnie wczoraj skończyłam, mowa o książcę Bethy O'Leary Współlokatorzy. Ma ona ponad 400 stron, a ja dosłownie ją pochłonęłam w trzy dni. Czy ją polecam? Tego dowiecie się w dalszej części.


O książce:
Tytuł: Współlokatorzy
Autor: Beth O'Leary
Wydawnictwo: Albatros
Oprawa: miękka
Ilość stron: 432
Data premiery: 15 maja 2019
Kategoria: literatura obyczajowa, romans

Przewrotna historia miłosna bezbłędnie oddająca ducha naszych czasów!
Tiffy i Leon dzielą mieszkanie.
Tiffy i Leon dzielą jedno łóżko.
Tiffy i Leon nigdy się nie spotkali…
Tiffy Moore pilnie potrzebuje taniego lokum. Leon Twomey bierze nocne zmiany, bo rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy. Choć ich przyjaciele sądzą, że to szaleństwo, oni znajdują idealne rozwiązanie: w ciągu dnia Leon będzie w ciasnej kawalerce odsypiał noce zmiany, dzięki czemu Tiffy będzie miała to samo mieszkanie wyłącznie dla siebie przez resztę doby.
Ona właśnie zerwała ze swoim zazdrosnym chłopakiem i ledwo wiąże koniec z końcem, pracując w niszowym wydawnictwie, on bardziej dba o innych niż o siebie – nocami zajmuje się pensjonariuszami domu opieki, a każdy grosz odkłada na prawników, którzy wyciągną jego niesłusznie skazanego brata z więzienia.
Na przekór wszystkim i wszystkiemu, dwoje niezwykłych współlokatorów odkrywa, że jeśli wyrzuci się wszystkie zasady przez okno, można stworzyć całkiem przyjemne i ciepłe domowe ognisko.


Od pierwszych stron książka wciąga i to bardzo, ciężko się od niej oderwać. Jest ona inna niż większość, które do tej pory czytałam, zabawna, nietypowa, zwariowana. Podejrzewam, że mało kto zdecydowałby się zamieszkać z całkiem obcą osobą, której nigdy nie widział i dodatkowo dzielić z nią łóżko. Poznajemy historię z dwóch perspektyw, zarówno Tiffy jak i Leona co wzajemnie się uzupełnia i ułatwia nam zrozumienie ich postępowania i tego co czują. Nie jest to typowy romans, a bardziej komedia romantyczna. Podejrzewam, że gdyby historia przedstawiona była za pomocą filmu, to nie obejrzałabym go do końca, bo nie lubię tego gatunku, ale książkę naprawdę świetnie się czytało. 


Głównymi bohaterami książki są Tiffy, redaktorka w małym wydawnictwie i Leon, pielęgniarz w hospicjum. Ona potrzebuje taniego mieszkania, aby jak najszybciej wyprowadzić się od byłego faceta, on zaś potrzebuje pieniędzy, aby opłacić adwokata swojego brata, który siedzi w więzieniu. Mężczyzna wpada pomysł, aby podnająć swoje mieszkanie, na takiej zasadzie że on będzie korzystał z niego w ciągu dnia, ponieważ pracuje na nocne zmiany, a współlokator będzie miał je dla siebie wieczorami, nocą i w weekendy. Tiffy ten pomysł się podoba i mimo tego, ze jej przyjaciele są przeciwni dziewczyna decyduje się na ten układ. Wszystkie formalności załatwia z dziewczyną Leona, która nie chce, aby jej chłopak miał jakikolwiek kontakt z współlokatorką. Tiffy wprowadza w mieszkaniu wiele zmian, jej rzeczy zajmują większość miejsca co początkowo przeszkadza mężczyźnie, jednak z czasem się do tego przyzwyczaja.
 Współlokatorzy zaczynają komunikować się za pomocą liścików, które przyklejają w różnych miejscach, np. na lodówce czy szafce. W ten sposób się poznają i zaprzyjaźniają. W między czasie Leon rozstaje się ze swoją dziewczyną, a Tiffy prześladuje Justin, czyli jej były chłopak, który chce do niej wrócić i ponownie przejąć kontrole nad jej życiem. 

Wszystko się zmienia po tym jak pewnego dnia Tiffy budzi się później niż zwykle i zastaje Leona w łazience pod prysznicem. 

Jak to wpłynie na ich relacje? Czy Tiffy zwiąże się z Leonem, a może wróci do Justina?

Tego dowiecie się z już z książki, nie chcę zdradzać za dużo, bo moim zdaniem najlepiej dowiedzieć się tego samodzielnie. Naprawdę warto po nią sięgnąć!


Dziękuję wydawnictwu Albatros za możliwość przeczytania książki, fakt że otrzymałam ją w ramach współpracy nie wpłynął jednak na moją recenzję. 

Co aktualnie czytacie?

środa, 22 maja 2019

Przegląd maseczek #7

Dawno nie było na blogu przeglądu maseczek, więc czas to nadrobić, bo jeszcze sobie pomyślicie, że przestałam je stosować czy coś. Oczywiście dalej jestem w tym temacie regularna i sięgam po tego typu produkty 2-3 razy w tygodniu. Powiem Wam jednak, że moje zapasy mimo tego się nie zmniejszają, bo co chwilę gdzieś pojawiają się jakieś fajne nowości, czy to w Biedronce czy w Rossmannie i żal nie kupić. Żeby jednak nie przedłużać zbędnym pisaniem przejdźmy od razu do tematu wpisu. 


Bąbelkująca maseczka do twarzy Strawberry & Coconut Cake - Marion

Bąbelkujące maseczki to wyjątkowe połączenie pielęgnacji z delikatnym masażem twarzy. Pod wpływem kontaktu ze skórą maseczka zamienia się w delikatną, pełną kulinarnych aromatów piankę. Dostarczy ona skórze moc odżywczych składników:Wodę kokosową , nazywaną eliksirem życia, która działa nawilżająco na skórę.Mleczko ryżowe, łagodzi podrażnienia i ma właściwości regenerujące.

Bardzo lubię maseczki bąbelkujące, to uczucie kiedy musuje na twarzy jest genialne! Kiedy zobaczyłam, że marka Marion wypuściła na rynek właśnie takie maseczki i to jeszcze w opakowaniach z grafiką babeczki, wiedziałam że muszę je mieć. Wygrał jednak rozsądek i kupiłam tylko jedną, wybór padł na wesję nawilżającą Strawberry & Coconut Cake. 
Maseczka ma płynną konsystencje w różowym, lekko perłowym odcieniu. Trzeba szybko aplikować ją na skórę, ponieważ momentalnie zaczyna bąbelkować. Podczas nakładania unosi się cudowny zapach, przypomina ciastko kokosowe z truskawkową polewą, aż chciałoby się zjeść! Maseczka podczas musowania delikatnie łaskocze buzię. Po zmyciu skóra jest odświeżona, delikatnie oczyszczona i nawilżona. Zmęczona cera odzyskuje energię i naturalny blask. Jestem bardzo ciekawa pozostałych wersji i mam nadzieję, że kiedyś je wypróbuję.



Maska w płacie, My Sweet Macaron Mask with Green Fruits - Double&Zero

Double&Zero Macaron Mask with GREEN FRUITS wykonana jest w 100% z włókien kryształu komórkowego i zawiera niezliczone korzyści terapeutyczne. Zawiera sześć różnych ekstraktów owocowych (melon, limonka, winogrono, awokado, noni i śliwka), które działają razem, aby schłodzić, rozjaśnić i nawilżyć skórę do jej najzdrowszego stanu.


O marce Double&Zero nigdy wcześniej nie słyszałam dopóki w jednej z paczek nie dostałam ich maseczki. Powiem szczerze, że z jednej strony byłam jej bardzo ciekawa, a z drugiej miałam obawy, ponieważ nie ma zbyt dużo informacji na jej temat w internecie. Postanowiłam jednak zaryzykować i jakiś czas temu wylądowała na mojej buźce. 
W dość sporej saszetce umieszczona jest cienka płachta, która nasączona jest żelową esencją. Serum jest bardzo dużo, nie tylko na masce, ale również w opakowaniu. Ma słodki, lekko owocowy zapach, który początkowo pachnie alkoholem, na szczęście ta woń się ulatnia. Materiał jest cieniutki, dobrze przylega do w twarzy. Spokojnie można w niej chodzić i wykonywać codzienne obowiązki, ponieważ nic się nie zsuwa, ani nie spada. Maseczka genialnie nawilża i nawadnia skórę, staje się ona miękka, ujędrniona i delikatna w dotyku. Cera jest delikatnie rozjaśniona, zdrowo się prezentuje.


Maska nawilżająca w płacie odświeżająca Żaba - Isana Young

Szczególna cecha maski w płacie: wyglądasz nie tylko zabawnie, ale przede wszystkim Twoja skóra jest nawilżona. Włókno maski jest pochodzenia roślinnego, jest bardziej chłonne niż bawełna, bardziej miękkie niż jedwab i chłodniejsze niż len. Produkt przebadany dermatologicznie.

Czy tak samo jak ja uważacie, że maski w płacie z nadrukiem zwierzątek są urocze? Ja wiem, że to tylko taki gadżet, bo rysunek np. kotka czy małpki nie sprawia, że produkt działa lepiej, ale i tak mi się to podoba!
Maska Żaba z Isany przeleżała w zapasach ponad pół roku, aż wreszcie zdecydowałam się ją użyć. W saszetce znajduje się dobrze nasączona płachta z nadrukiem, tak szczerze mówiąc nie jest to taka słodka żabka jak się spodziewałam, a trochę przerysowana, no ale cóż.. Materiał jest taki trochę grubszy, jednak dobrze przylega do twarzy, ma odpowiednio wycięte otwory. Najlepiej się w niej położyć, ewentualnie usiąść, ponieważ podczas chodzenia trochę się zsuwa. Maseczkę trzymałam około 20 minut, po zdjęciu na twarzy zostało sporo esencji, która nie wchłonęła się całkowicie, pozostała lekko klejąca się warstwa. Stwierdziłam jednak, że nie będę jej zmywać tylko poszłam spać. Maseczka odświeża cerę, delikatnie ją nawilża. Rano buzia była rozjaśniona, miękka i delikatna w dotyku.


Maseczka So Matcha na twarz, szyję i dekolt, Detox Energia - Perfecta

Glicerynowo-żelowa maska o nowoczesnej samorozgrzewającej formule oraz silnym działaniu oczyszczającym i energizującym. Daje skórze natychmiastowy efekt oczyszczenia i odświeżenia oraz intensywnie nawilża i rewitalizuje. Sprawia, że cera zyskuje zdrowy koloryt i staje się idealnie gładka. Rekomendowana do całorocznej pielęgnacji, dla każdego typu cery, szczególnie zmęczonej i poszarzałej, niezależnie od wieku.

Kiedy w zapowiedziach kosmetycznych zobaczyłam maseczkę do twarzy So Matcha z Perfecty byłam przekonana, że ma ona postać płachty. Podczas zakupów w Naturze wzięłam ją do ręki i zdziwko, ponieważ zamiast materiałowej maski jest żelowa, ale i tak ją kupiłam. Krótko po zakupie zdecydowałam się na jej użycie. 
Maseczka ma gęstą, żelową konsystencje, trochę przypomina te peel-off, tyle że tą trzeba zmyć. Ma ona przyjemny, herbaciany zapach, który unosi się przez cały czas trzymania jej na twarzy. Już po chwili od nałożenia pojawia się przyjemne uczucie ciepła, rozgrzanie jest wyczuwalne, ale nie pali, więc spokojnie. Po zmyciu skóra jest genialnie oczyszczona, odświeżona, a przy tym również delikatnie nawilżona. Buzia odzyskuje energię i blask, wygląda na wypoczętą nawet po nieprzespanej nocy. Maseczka pozytywnie mnie zaskoczyła i chętnie do niej wrócę.


Stosujecie regularnie maseczki? Jaka maseczka ostatnio wylądowała na Waszej twarzy?

Naturalny szampon do włosów Neoplant

Jak doskonale wiecie, uwielbiam testować produkty do włosów, zazwyczaj sięgam po te, które dostępne są na drogeryjnych półkach, ale czasami mam ochotę na coś bardziej naturalnego. Ostatnio natrafiłam na markę Neoplant i zaciekawiła mnie na tyle, że postanowiłam wypróbować kilka produktów. Na pierwszy ogień poszedł szampon do włosów, który podczas pierwszego użycia bardzo mnie zaskoczył, ale czy pozytywnie? Tego dowiedzie się czytając dalszą część wpisu.


Szampon umieszczony jest w buteleczce wykonanej z białego plastiku. Niestety nie widać ile produktu jest w środku, można to tylko oceniać na oko podnosząc opakowanie. Zamknięcie typu "press" jest bardzo wygodne nawet w przypadku mokrych dłoni, wystarczy wcisnąć górną część nakrętki i pojawia się dzióbek przez który można łatwo wydobyć zawartość. Buteleczka dodatkowo umieszczona jest w kartoniku na którym znajdziemy informacje na temat produktu w kilku językach oraz skład. Szata graficzna skromna, utrzymana w bieli, ładnie się prezentuje. 


To co mnie zdziwiło i to bardzo w tym szamponie to konsystencja, przypomina on po prostu wodę w kolorze naparu ziołowego. Na szczęście sprawdziłam to wcześniej, zanim zaczęłam myć włosy, bo obawiam się że przez przypadek mogłabym wylać od razu pół butelki. Muszę przyznać, że wcześniej nie spotkałam się z taką konsystencją w szamponach. 
Zapach ziołowy, ale przyjemny. Utrzymuje się podczas mycia i krótko po nim. Na włosach nie jest wyczuwalny, także powinien się sprawdzić nawet u osób, które nie przepadają za takimi aromatami.


Powiem Wam, że trochę się obawiałam, że szampon będzie się słabo pienić i żeby porządnie umyć włosy będę potrzebować 1/4 butelki produktu. Okazało się jednak, że moje obawy były nie potrzebne. Niewielką ilość szamponu wylewam w zagłębienie dłoni i aplikuję na włosy u nasady. Już po chwili pojawia się piana, która łatwo się rozprowadza, a później spłukuje. Dla pewności zawsze myję włosy dwukrotnie, tak już mam i postępuje ze wszystkimi szamponami w taki sam sposób. Kosmetyk Neoplant bardzo dobrze oczyszcza skórę głowy i włosy nie plątając przy tym pasm. Nie podrażnia skalpu, a wręcz delikatnie go koi. Nie wysusza, włosy lśnią i zdrowo się prezentują. Szampon polecany jest dla osób borykających się z łupieżem, na szczęście ja już od dłuższego czasu nie mam tego problemu, więc nie mogę się wypowiedzieć. Włosy po myciu są odbite od nasady, zachowują świeżość trochę dłużej niż zwykle, bo mogę spokojnie mogę go używać co 3-4 dni. 


Wydajność nie jest zła, chociaż ubywa go szybciej niż w przypadku szamponów o gęstej, żelowej konsystencji. Po kilku użyciach myślałam, że starczy na jakieś 10 użyć, ale jednak wystarcza na więcej. Szampon można zakupić w eshopscenter.eu w cenie 35 zł. Myślę, że warto na niego zwrócić uwagę, szczególnie w przypadku włosów przetłuszczających się, które potrzebują mocnego oczyszczenia.


Znacie kosmetyki Neoplant?

poniedziałek, 20 maja 2019

Coś dla mężczyzn - naturalne kosmetyki ZEW

Przychodzę dzisiaj do Was z wpisem na temat kosmetyków, ale tym razem nie dla kobiet jak to zwykle bywa, ale dla mężczyzn. Konkretnie mowa będzie o produktach ZEW, które w ostatnim czasie testował mój tato. Powiem Wam, że on podobnie jak ja lubi nowinki kosmetyczne i często prosi mnie, żebym podczas zakupów wzięła coś dla niego, ponieważ np. kończy mu się krem do twarzy.

ZEW for men to marka, która w swojej ofercie ma naturalne kosmetyki, a dokładnie dwie linie: myjącą z węglem drzewnym z Bieszczad i pielęgnującą z czarną hubą oraz akcesoria do golenia i pielęgnacji brody. 
Jak sprawdziły się kosmetyki z tej marki u mojego taty? Czy jest z nich zadowolony? O tym przeczytacie w dalszej części wpisu.


Mydło 3w1 do twarzy, ciała i włosów z węglem drzewnym

Powiem Wam, że pierwszy raz spotykam się z czymś takim jak mydło w sztyfcie, zastanawiałam się czy będzie to wygodne w użytkowaniu, czy spełni swoje zadanie. 
Okazało się, że tata był nim zachwycony już od pierwszego użycia. Mydło ma czarny kolor, łatwo się wykręca i nakłada na ciało. Wystarczy przejechać sztyftem po zwilżonej skórze, wykonać krótki masaż i dokładnie spłukać wodą. Mydło bardzo dobrze oczyszcza twarz i ciało, skóra nie jest ściągnięta, czy wysuszona, a wręcz delikatnie nawilżona, delikatna w dotyku. 
Tata dość sceptycznie podchodzi do produktów, które przeznaczone są zarówno do ciała jak i włosów, ponieważ ma skłonności do łupieżu, jednak postanowiłam sprawdzić również to zastosowanie mydła. Produkt najpierw najlepiej spienić w dłoniach i dopiero zaaplikować na skórę głowy. Mydło dobrze oczyszcza skórę głowy i włosy, nie podrażnia i nie powołuje łupieżu. 
Jest to świetny kosmetyk np. na jakiś wyjazd, ponieważ zajmuje niewiele miejsca, nie trzeba martwić się, że coś się wyleje w bagażu no i można im umyć zarówno twarz, ciało jak i włosy.


Mydło do ciała i twarzy z węglem drzewnym

Kolejne mydło, tym razem standardowe w kostce. Jak na produkty z węglem drzewnym przystało ma ono kolor czarny. Tata używał  do mycia ciała i rąk. Mydło ma przyjemny, męski, lekko drzewny zapach, który nie utrzymuje się zbyt długo. Kosmetyk dobrze oczyszcza skórę, a dzięki alantoinie i masłu shea w składzie nie wysusza jej, a wręcz delikatnie nawilża i koi podrażnienia. Mydło radzi sobie nawet z silnymi zabrudzeniami, bo wiadomo jak to u mężczyzn, dłonie często są od smarów itp, nie wszystkie kosmetyku są w stanie je usunąć, jednak w tym przypadku nie było problemu.


Krem do twarzy i ciała z czarną hubą

Już na samym początku zaznaczę, że krem był testowany tylko na twarzy, ponieważ mój tata nigdy nie czuje potrzeby stosowania balsamów czy kremów do ciała. Kosmetyk, ma lekką a przy tym bogatą konsystencje, łatwo rozprowadza się na skórze i szybko w nią wchłania. Ma przyjemny, leśny zapach, jednak jest on na tyle delikatny, że nikomu nie powinien przeszkadzać. Krem bardzo dobrze wzmacnia, nawilża i regeneruje skórę. Tata ostatnio miał problem z łuszczącą się skórą na nosie i wokół niego, ale odkąd zaczął stosować ten produkt to problem zniknął. Kosmetyk nie zapycha. Dodatkowo warto wspomnieć, że zawiera filtr UV SPF 15, czyli w jakimś stopniu chroni przed promieniami słonecznymi. Krem polecany jest do skóry wrażliwej, normalnej i mieszanej.


Balsam po goleniu z czarną hubą

Balsam po goleniu to produkt, który w swojej kosmetyczce ma chyba każdy mężczyzna, przynajmniej tak mi się wydaje. 
Balsam z czarną hubą ma lekką konsystencje, dzięki czemu szybko się wchłania i przyjemny, leśny zapach. Kosmetyk po aplikacji delikatnie chłodzi skórę, kojąc podrażnienia po goleniu oraz zapobiegając pojawienia się zaczerwienień. Balsam nawilża i działa ochronnie. W jego składzie można znaleźć m.in. olej kokosowy, olej arganowy czy też olej ze słodkich migdałów. Rozmawiając z tatą na temat produktów przyznał, że jest to najlepszy kosmetyk po goleniu jaki do tej pory stosował, a było ich całkiem sporo. 


Kosmetyki ZEW są naprawdę godne polecenia, szczególnie jeśli mężczyzna zwraca uwagę na to co nakłada na skórę. Marka ma w swojej ofercie również zestawy kosmetyków czy akcesoriów, myślę że jest to świetny pomysł na prezent urodzinowy, imieninowy czy na zbliżający się Dzień Ojca. 
Dodatkowo warto wspomnieć, że kupując w ich sklepie internetowym minimum dwa produkty gratis dodawany jest woreczek z logo ZEW, a powyżej 150 zł jest darmowa dostawa.


Słyszeliście o kosmetykach ZEW for men? 

niedziela, 19 maja 2019

Książka na wieczór: W kajdankach miłości, K. Bromberg

Nawet nie wiecie jak się cieszę, że wreszcie minął mój maraton maturalny i mogę wrócić do nadrabiania książkowych zaległości, nie tylko w czytaniu, ale również w recenzjach. Dlatego też w najbliższym czasie spodziewajcie się, że na blogu pojawi się więcej wpisów na temat książek. Mam nadzieję, że podoba Wam się urozmaicenie bloga o taką tematykę, bo przecież nie samymi kosmetykami żyje człowiek. 


O książce:
Tytuł: W kajdankach miłości
Seria: Życiowi bohaterowie
Autor: K. Bromberg
Wydawnictwo: EditioRed
Oprawa: miękka
Ilość stron: 432
Data premiery: 03-04-2019
Kategoria: literatura obyczajowa, romans

Książka ta rozpoczyna serię "Życiowi bohaterowie", kolejną trylogię pióra K. Bromberg. Jej tytułowymi bohaterami są trzej przystojni bracia Malone. Jeden z nich, Grant, od najwcześniejszych lat przyjaźnił się z rezolutną i śliczną Emmerson Reeves. To właśnie "Emmy" była jego najlepszą przyjaciółką, z którą spędzał każdą wolną chwilę. I nagle wszystko się skończyło. Niespodziewany dramat, złamana obietnica i krótkie pożegnanie. Dziecięca radość i wspólne zabawy odeszły w przeszłość. Dziewczyna zniknęła z życia Granta na dwadzieścia długich lat. Nie zdołała jednak uciec z jego serca.
Kiedy spotkali się ponownie, byli zupełnie innymi ludźmi. Ona stała się piękną kobietą, pełną życia, zuchwałą i odważną. On natomiast przeobraził się w atrakcyjnego mężczyznę noszącego policyjny mundur. Taki mężczyzna mógł spełnić każde kobiece marzenie o prawdziwym bohaterze. Grant szybko zdaje sobie sprawę, że kocha tę dziewczynę i jest w stanie zrobić wszystko, by odzyskać jej przyjaźń i zdobyć serce. Emmy jednak dalej nie chce go znać, choć dawny towarzysz dziecięcych zabaw ogromnie jej się podoba i rozpala w niej prawdziwy ogień. Spędzają razem jedną noc, po której Grant ma na zawsze zniknąć z Reeves...
Czy zakochany bohater zdoła wygrać z demonami przeszłości i odzyskać uczucia Emmy? Oto ekscytująca i emocjonalna historia! Przekonasz się, jak szybko może runąć uporządkowane i poukładane życie, gdy wtargnie w nie prawdziwe uczucie, jak trudno naprawić błędy popełnione wiele lat temu i jak wielką, cudowną moc posiada miłość, przyjaźń oraz troska o ukochaną osobę. Nie oderwiesz się od tego poruszającego romansu aż do ostatniej strony!
Nie liczy się jej przeszłość. Ważne jest tylko prawdziwe uczucie!


Mówiąc szczerze, patrząc na okładkę spodziewałam się jakiegoś lekkiego, przyjemnego romansu z wątkiem erotycznym. Trzeba przyznać, że wyrzeźbiony tors mężczyzny przyciąga oko i w księgarniach stacjonarnych rzuca się w oczy. Kiedy zabrałam się do czytania stwierdziłam, że się myliłam, bo książka wcale nie jest taka lekka jak myślałam. Porusza ona trudny temat molestowania seksualnego dziecka, co prawda nie jest to główny wątek, ale daje do myślenia. Autorka pokazuje jak taka tragedia wpływa na dalsze, już dorosłe życie kobiety. Oczywiście oprócz tego w książce pojawia się wiele życiowych i zabawnych momentów. Czytając ją można zarówno śmiać się jak i płakać, w zależności od rozdziału. Jak na romans przystało, pojawiają się również wątki łóżkowe, jednak nie są one zbyt rozwinięte, czy brutalne, także myślę że nikt podczas czytania nie poczuje się zgorszony. 



Emerson i Grant znają się od dziecka, chodzili razem do klasy, bawili się popołudniami. Pewnego dnia dziewczynka zdradziła mu tajemnice, że kiedy jej mamy nie ma w domu jej tatuś przykłada jej pistolet do głowy i ją molestuje. Chłopiec nie wiedział co to dokładnie oznacza, ale słowo pistolet na tyle go przestraszyło, że postanowił powiedzieć o tym swojej nauczycielce. Po tym dziewczynka wraz z matką opuściły miasto.

Dawni przyjaciele spotykają się ponownie po dwudziestu latach, właściwie przypadkiem. Ona jest instruktorką w szkole zajmującej się skokami spadochronowymi, którą zresztą próbuję kupić, tylko niestety ma problem z uzyskaniem kredytu. On jest policjantem starającym się o awans na detektywa. Emerson stara się nie wracać do przeszłości, unika mężczyzny, nie chce odnawiać z nim kontaktu. Czym bardziej dziewczyna chce uciec od przeszłości, tym częściej pojawiają się u niej nocne koszmary, śni jej się to co robił jej ojciec w dzieciństwie. Grant zaś za wszelką cenę chce ponownie spotkać kobietę w czym pomaga mu jej przyjaciółka. Przyjaciele z dawnych lat w końcu się spotykają i to nie raz, między nimi jest wiele zabawnych, ale też smutnych sytuacji. 
Pewnego dnia Grant dostaje wezwanie do pewnego domu, gdzie sąsiedzi podejrzewają przemoc domową. Tam mężczyzna spotyka małą dziewczynkę, która przypomina mu Emerson z dzieciństwa. Za wszelką cenę stara się jej pomóc, chociaż doskonale wie, że łamie przy tym przepisy. Jest wstanie zrezygnować ze swojej kariery, tylko dlatego aby uratować dziewczynkę, ponieważ obwinia się za to, że jako dziecko nie zdołał uratować swojej przyjaciółki.

Czy Emerson zaprzyjaźni się ponownie z Grantem? Czy pojawi się między nimi coś więcej? A może Emerson wyjedzie z miasta i odetnie się od swojej przeszłości?

Tego Wam nie powiem. Jeśli jesteście ciekawi to sięgnijcie po książkę, moim zdaniem naprawdę warto! Książka mi się naprawdę spodobała, chociaż jej przeczytanie ze względu na przerwy na naukę zajęło mi trochę czasu. Chętnie sięgnę po pozostałe książki z serii Życiowi bohaterowie.



Dziękuję wydawnictwu Editio za możliwość przeczytania książki, fakt że otrzymałam ją w ramach współpracy nie wpłynął jednak na moją recenzję.

Co aktualnie czytacie? Znacie tą książkę?

sobota, 18 maja 2019

Peeling złuszczający i głęboko oczyszczający pory, Avon Clearskin

Po peelingi staram się sięgać regularnie zarówno po te do ciała jak i do twarzy. W zależności od potrzeb skóry wykonuję je raz lub dwa razy w tygodniu, zazwyczaj przed maseczką, aby cera lepiej wchłonęła z niej dobre składniki. Jak wiecie na rynku dostępne są różne rodzaje peelingów, każdy znajdzie coś dla siebie, ja zazwyczaj sięgam po te mechaniczne i o takim właśnie będzie dzisiejszy wpis. 
Jest to mój pierwszy peeling do twarzy z Avonu i byłam bardzo ciekawa, czy będę zadowolona z jego działania, tym bardziej że kiedyś miałam parę produktów z Clearskin i były w porządku. A jak było w tym przypadku? O tym w dalszej części wpisu.


Peeling złuszczający umieszczony jest w tubce o pojemności 75 ml wykonanej z miękkiego plastiku, dzięki czemu łatwo wydobyć jest zawartość. Zamknięcie typu flip-top ułatwia otwarcie produktu nawet mokrymi dłońmi. Otwór pod nakrętką ani za duży, ani za mały, moim zdaniem idealny. Szata graficzna utrzymana w biało zielonej kolorystyce, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest skromna, ale nie wygląda źle. Na tylnej części opakowania umieszczone są informacje na temat produktu i sposób użycia w kilku językach oraz skład. 


Kosmetyk ma gęstą, kremową konsystencje o jasno miętowym kolorze. Ma w sobie mnóstwo małych drobinek, które są ostre i trzeba uważać z siłą masażu, aby nie zrobić sobie krzywdy. 
Zapach mentolowy, ale całkiem przyjemny. Nie przeszkadza mi w użytkowaniu, jednak osoby, które lubią bezzapachowe produkty do pielęgnacji twarzy, zadowolone nie będą. Mentolowy aromat znika wraz z spłukaniem peelingu.


Peeling aplikuje na zwilżoną buzię i wykonuję kilkuminutowy, delikatny masaż. Przy pierwszym użyciu trochę przesadziłam z siłą nacisku co skończyło się zaczerwienioną skórą. Podczas spłukiwania trzeba uważać, aby peeling nie dostał się do oka, ponieważ podrażnia i wywołuje łzawienie. Produkt zawiera mentol w składzie, przez co po spłukaniu pojawia się efekt chłodzenia, może latem jest to przyjemne, jednak w chłodne dni niekoniecznie mi się to podoba. Peeling bardzo dobrze usuwa martwy naskórek, skóra jest wygładzona, delikatna i miękka w dotyku. Kosmetyk dobrze oczyszcza pory, przy regularnym stosowaniu wraz z maseczkami oczyszczającymi zaskórniki na nosie stały się jaśniejsze, a te mniejsze zniknęły całkowicie. Po zabiegu cera przygotowana jest na dalsze kroki pielęgnacyjne. 


Wydajność zadowalająca, na jedno użycie wystarcza niewielka ilość produktu. Stosuję go regularnie od jakiegoś czasu, a tubce jest go jeszcze na kilka użyć. Cena regularna wynosi 14 zł, ale bardzo często w katalogach można go spotkać w niższej cenie, już za około 10 zł. Warto na niego zerknąć, jeśli lubicie ostre peelingi, które świetnie usuwają martwy naskórek.

Jeśli nie macie w pobliżu siebie konsultantki, a chcecie zamówić ten peeling napiszcie na instagramie do Patrycjii lub zarejestrujcie się TUTAJRejestracja trwa tylko chwilkę, a dzięki niej możecie zamawiać kosmetyki Avon dla siebie i swoich znajomych nawet 40% taniej! 


Używacie kosmetyków Avon? Macie jakiegoś ulubieńca z tej marki?