Dzień dobry,
Kilka razy wspominałam, że od dłuższego czasu podczas wieczornej pielęgnacji stosuję najpierw olejek do demakijażu, a później sięgam po żel lub piankę w celu dokładnego oczyszczenia cery. Zauważyłam, że mojej buźce to służy, a poza tym usuwanie makijażu idzie szybciej niż w przypadku płynów micelarnych. Jakoś pod koniec wakacji będąc na zakupach, w oko wpadły mi dwa olejki do demakijażu Lirene, a dokładnie lawendowy z serii Natura i Inca Inchi. Nie mogłam się zdecydować, którego chce bardziej, więc wzięłam oba, jeden trafił do mojej łazienki, a drugi zostawiła u narzeczonego. W dzisiejszym wpisie postanowiłam napisać na ich temat coś więcej dlatego, jeśli jesteście ciekawi, jak się sprawdzają, to zapraszam na dalszą część wpisu.
Olejki umieszczone są w wygodnych buteleczkach wykonanych z przeźroczystego plastiku, dzięki czemu bez problemu można obserwować stopień zużycia. Opakowania posiadają nakrętkę zamykaną na zatrzask, która jest szczelna, nawet jeśli kosmetyk się przewróci, to nic się nie wylewa. Niewielki otwór ułatwia wydobywanie odpowiedniej ilości produktu. Butelki o pojemności 100 ml nie są duże, dzięki czemu można zabrać ją ze sobą w podróż, zmieści się nawet w niewielkim bagażu. Szata graficzna w obu przypadkach jest dość prosta, nawiązuje do składników zawartych w produkcie. Na opakowaniach znajdziemy najważniejsze informacje na temat olejków, czyli zapewnienia producenta, sposób użycia, a także skład.
Konsystencja w obu przypadkach, jak na olejki przystało, jest płynna i tłusta. Wersja lawendowa ma zanurzony w sobie zasuszony kwiat, a Inca Inchi złote drobinki, dlatego przed użyciem należy go wstrząsnąć. Obie wersje mają przyjemne, ale niezbyt intensywne zapachy. Lawendowy jest delikatnie kwiatowy, ale nie duszący. Osobiście nie jestem fanką tej rośliny, ale w tym przypadku aromat mi się podoba. Inca Inchi jest bardziej orientalny, słodki, ale po aplikacji szybko się ulatnia.
Olejek wylewam zawsze w niewielkiej ilości na dłoń, delikatnie go rozgrzewam, aplikuję na całą buźkę również zamknięte powieki i wykonuję delikatny masaż. Następnie spłukuję i sięgam po piankę lub żel. W obu przypadkach kosmetyk dobrze emulguje się z ciepłą wodą i nie ma problemu ze zmyciem go. Zarówno wersja lawendowa, jak i Inca Inchi świetnie radzi sobie z rozpuszczaniem cięższych podkładów, wodoodpornych tuszy do rzęs czy pomad do brwi. Usuwa makijaż, a przy tym nie podrażnia oczu i nie wysusza skóry. Po olejki sięgam nie tylko w dni, kiedy mam makijaż, ale również w te pozostałe, ponieważ obawiam się, że sam żel czy pianka nie poradzi sobie odpowiednio z usunięciem kremu z SPF 50. Moja cera jest mieszana lubi się zapychać, jednak w przypadku tych produktów nic złego się nie dzieje. Producent w wersji Inca Inchi nie wspomina, że można stosować do go demakijażu oczu, więc jeśli macie bardzo wrażliwą tę okolicę to lepiej sięgnąć po wersję lawendową lub ją omijać.
Olejki są łatwo dostępne, kupicie je zarówno w Hebe, Rossmannie, jak i innych drogeriach stacjonarnych i sklepach internetowych. Koszt jednego w cenie regularnej to około 30 zł, jednak na promocji można je upolować już za połowę tej kwoty. Produkty są bardzo wydajne, na jedno użycie nie trzeba go dużo, więc taka buteleczka spokojnie wystarcza na 1,5-2 miesiące regularnego stosowania.
Ostatnio polubiłam się z olejkami, więc jestem ciekawa jakby się u mnie sprawdziły :)
OdpowiedzUsuńNie używam takich olejków, chociaż te mnie zaciekawiły :)
OdpowiedzUsuńLawendowy olejek do demakijażu chętnie wypróbuję.
OdpowiedzUsuńWłaśnie zastanawiałam się na zakupem jakiegoś olejku od lirene i bardzo ułatwiłaś mi decyzję. Dziękuję za recenzję :)
OdpowiedzUsuńciekawe jakby sie sprawdzil u mnie
OdpowiedzUsuń